Może nic specjalnego, ale czemu mam się nie spróbować xD
Lucy zatrzymała się przy ogromnej lipie, oparła się o nią plecami i spojrzała w niebo. Słońce górowało wysoko na nieboskłonie, ogrzewając ją swoimi ciepłymi promieniami. Pomimo tego, w ciągu dnia wciąż panował chłód, więc jakiekolwiek wyjście bez czapki i rękawiczek równało się przeziębieniu. Otaczały ją dziesiątki drzew, których korony mieniły się kolorami zaczynając od żółci na brązie kończąc. Pod butami szeleściły opadłe liście, a także trzaskały suche gałęzie.
- Gorzej już być nie mogło – powiedziała na głos. Swój wyrzut kierowała do losu, który w ostatnich dniach obdarowywał ją ciągłym pechem. Na samo wspomnienie dzisiejszego incydentu jej policzki oblewały się purpurą z powodu wstydu, jakiego najadła się w pracy swojej mamy. Lucy miała jedynie przynieść jej ważne dokumenty, które zapomniała wziąć z domu. Czynność sama w sobie nie jest trudna. Prościzna – ktoś mógłby powiedzieć. Jednak w życiu nie ma wcale łatwo, o czym zdążyła się przekonać.
***
Spotkała się z mamą na korytarzu, a ponieważ była bardzo zajęta, kazała jej zanieść papiery do jej gabinetu. Dała jej również klucze, żeby mogła otworzyć drzwi. Chwilę później Lucy stała już pod właściwym pokojem. Przekręciła klucz w drzwiach, a następnie otworzyła je na oścież, wchodząc do środka. Stanęła osłupiała, gdy zobaczyła wysokiego mężczyznę o intensywnie niebieskich oczach. Jak zamurowana i z otwartą buzią przyglądała się jak nieznajomy grzebie w półkach. Chciała krzyknąć, lecz coś trzymało ją za gardło, a głosik w jej głowie podpowiadał jej, żeby tego nie robiła. Zamiast tego cichutko zaczęła się skradać z powrotem do wyjścia, gdy nagle mężczyzna obrócił się w jej stronę. Z dziwnym uśmieszkiem na twarzy i dozą nonszalancji zaczął do niej podchodzić, uniósł rękę wysoko jakby przymierzał się do uderzenia. W tym momencie, w Lucy coś pękło, prowadzona przez jakąś niewidzialną siłę chwyciła najbliższe krzesło i cisnęła nim w niego. Później, pozostała już tylko pustka. Nie pamiętała co robiła dalej i jak opuściła budynek. Znalazła się w rezerwacie, spocona, poddenerwowana i sama.
***
Las nie wyglądał na często przemierzany przez ludzi. Nie było widać żadnej wydeptanej ścieżki. Najbliższe domy pewnie znajdowały się wiele kilometrów stąd. Gdyby mogła chociaż dotrzeć do drogi asfaltowej to pewnie potrafiła by wrócić z powrotem. Może złapałaby stopa? No cóż. Stojąc nie zmienię swojej sytuacji. Niepewnie rozglądała się po lesie, będąc nieco zdezorientowaną. Powinna zacząć iść, lecz nie mogła obrać kierunku. Wszystko wokół ją przytłaczało, wydawało się takie wielkie i potężne. Rezerwat jej imponował.
Wzięła głęboki oddech, jeszcze raz sprawdziła komórkę, czy przypadkiem nie odzyskała zasięgu i zaczęła iść przed siebie. Wędrując starała się wyszukać cośkolwiek, co by przypomniało jej poprzednią trasę, albo chociaż znany kawałek lasu. Tliła się w niej iskierka nadziei, że może ktoś ją znajdzie, że nie odeszła za daleko od miasta. Po dwóch godzinach miała serdecznie dosyć. Dopadły ją wątpliwości, czy aby przypadkiem nie kręci się w kółko. Gdzieś musi być jakaś ścieżka. Była zniechęcona i przybita. Perspektywa nocy spędzonej w lesie razem ze zwierzętami nie dodawała jej otuchy. Zatrzymała się, rozglądając wokół. Nie dostrzegła niczego znajomego. W duchu zaczęła jęczeć. Ten dzień mógł wyglądać zupełnie inaczej, pomyślała.
Spojrzała jeszcze raz na telefon. Dalej nie miała zasięgu. Na szczęście, miała jeszcze dużo czasu do zmroku. Wznowiła swoją wędrówkę, tym razem bardziej przyglądając się otoczeniu. W innych okolicznościach, byłoby całkiem przyjemnie i romantycznie. Rusz głową ciamajdo. Beacon Hills znajduje się na zachodzie. Czy może na wschodzie? Jej uwagę zwróciły przelatujące ptaki. Na zachodzie, tak, na pewno. Wystarczyło tylko obrać odpowiedni kierunek, co nie powinno sprawić problemu. Kręciła się, obserwując nieboskłon. Postanowiła iść tam gdzie niebo jest ciemniejsze. Tam powinien być zachód.
Lucy szła, będąc całkowicie pewną siebie. Coraz śmielej stawiała kolejne kroki. Podjęcie konkretnej decyzji dodało jej więcej sił na kontynuowanie wędrówki. Co jakiś czas robiła sobie pięć minut przerwy. Podczas jednej z takich przerw zauważyła mech rosnący na pniu jednego z drzew. Obserwacje coraz bardziej utwierdzały ją w przekonaniu, że idzie w dobrym kierunku. Była z siebie dumna. Kiedy usłyszała dźwięk pracujących silników samochodowych, zerwała się pędem w stronę dobiegającego ją hałasu. Z za krzaków dostrzegła asfalt. Niemal skakała z radości niczym dziecko, które otrzymało nagrodę za zrobienie zadania. Jej serce wypełniło przyjemne ciepło.
***
Lucy myślała, że już nic tego dnia jej nie zaskoczy, lecz kiedy niedaleko niej zatrzymało się czarne camaro, o mało nie zemdlała. Zrobiła się natomiast blada jak ściana. Z auta wysiadł ten sam mężczyzna, który kilka godzin temu włamał się do pracy jej mamy. Parę sekund później, stanął przed nią, zupełnie jakby wyrósł spod ziemi. Nie zauważyła, kiedy do niej podszedł. Co jeszcze bardziej ją zdziwiło i sprawiło, że oczy prawie wyszły jej na wierzch to, to, że zaproponował jej podwózkę.
Nie potrafiła mu odmówić, bała się mu sprzeciwić. Peter mocno chwycił ją za nadgarstek, zostawiając siniaki i wepchnął ją na miejsce pasażera. W jednej chwili, miał lodowate i mordercze spojrzenie, by zaś w drugiej rzucić jakimś żartem na rozluźnienie atmosfery. Jakiś dziwny.
- Nie było mnie w urzędzie.
- Wiem – szepnęła cicho, lecz na tyle głośno by mógł ją usłyszeć.
Wysadził ją po drugiej stronie ulicy. W końcu była bezpieczna.