- Cytat :
- Mam nadzieję, że zadania nie muszą być ze sobą powiązane, nie ? Bo goście z tego się raczej pewnie już nie pojawią . I że "zatrzymaj go" oznacza po prostu, by przestał profanować, bo... haha, okay, ale jak zobaczyłam słowa "grób" i "profanowanie" w jednym zdaniu, od razu przyszła mi na myśl Team Free Will
I dziękuję bardzo, bardzo za poprzednią ocenę
Stiles uśmiechnął się lekko, podciągając kolana pod samą klatkę piersiową i opierając na nich brodę. Nawet, jeśli jego uśmiech nie sięgał oczu, musiał… musiał udawać, że wszystko było w porządku, tak? Żeby - żeby się nie martwiła.
- Hej, mamo… - zaczął cicho, poprawiając się na ziemi i skupiając uwagę na zwiędłym liściu, który utknął między sznurowadłami w tenisówce. - Przepraszam, że nie byłem tu w ostatnim miesiącu. Dużo… dużo się działo. Scott okazał się Prawdziwym Alphą, wiesz? - roześmiał się z przymusem, przeczesując dłonią włosy. - Tak, też nie mogę w to uwierzyć. Nasz mały Scotty, nie? Tata - tata został porwany, ale nie martw się, wszystko jest już w porządku - dodał pospiesznie, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. - Wpadłem z kijem baseballowym i uratowałem sytuację, ha. Byłabyś ze mnie dumna. A przynajmniej tak byś powiedziała. - Przesunął delikatnie palcami po zimnej krawędzi grobu. - Derek nam pomógł, uwierzył
mi, nie Jennifer i, uch, teraz wyjechał. Razem z Corą. Bez słowa. Znaczy, powiedział
Scottowi, że opuszcza miasto i nie wie, czy i kiedy wróci, ale… - Zacisnął pięść na trawie tak mocno, że pobielały mu kostki. - Myślałem, że zaczęliśmy się przyjaźnić… najwyraźniej myślałem źle. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Co jeszcze… Poziom cholesterolu taty jest w normie, ucieszyłabyś się. Może pozwolę zamówić mu wegeteriańską pizzę w nagrodę - mruknął, unosząc jeden kącik ust do góry. - Allison i Scott przeżywają ciężko tę całą sprawę z ciemnością wokół serca. Scott nie może się przemienić, a Allison jest prześladowana przez halucynacje z Kate. Nie wiem… nie wiem, jak im pomóc. - Oparł czoło o kolana, zaciskając powieki. Mógł jedynie ich wspierać, starając się nie dorzucać dodatkowego ciężaru własnymi problemami. W ciągu ostatnich paru dni praktycznie w ogóle nie spał, budząc się co kilkanaście minut z krzykiem, świeżymi śladami łez na policzkach i szaleńczo bijącym sercem. Gdyby te koszmary jeszcze ograniczały się do snów, ale nie, oczywiście,
nie ograniczały. Nie miał już pojęcia, co było prawdziwe, a co nie, ale… Ale to nie było ważne. Nie tak ważne, jak jego przyjaciele i to, by był dla nich silny.
Poderwał nagle głowę do góry z szerokim uśmiechem.
- U mnie wszystko okay, tak przy okazji. Nie musisz się martwić i… - urwał, przełykając ślinę. - Przepraszam, mamo. Kłamanie stało się refleksem, ale… - Przetarł szybko oczy rękawem bluzy, odwracając wzrok. - Proszę, wybacz mi - dodał prawie niesłyszalnym szeptem i właśnie w tym momencie dobiegł go ten hałas. Zupełnie jakby…
Szarpnął głową w prawo i wtedy ich zobaczył. Trzech mężczyzn, z których dwóch trzymało w rękach łopaty, a trzeci coś, co wyglądało podejrzanie podobnie do kanistra benzyny. I jeśli zdarzyło się, że przypadkiem wiedział, nad
czyim grobem stoją - Hale'ów - to nie miało nic wspólnego z przypływem nagłej furii, jaki go ogarnął.
Oczywiście, że nie. I jeśli ktoś zamierzał twierdzić inaczej, to, cóż, Stiles nie miał na ten temat nic do powiedzenia i zamierzał zaprzeczać temu nawet pod torturami.
Choć zdecydowanie wolał, by do tego nie doszło.
Tortur, znaczy się. Miał bardzo niską odporność na ból. Proszę bardzo, podajcie go za to do sądu, ha.
- Hej! - wrzasnął, podnosząc się niezdarnie i ruszając w ich kierunku. Wyższy z grupki - i przez
wyższy Stiles chciał powiedzieć
wielki jak cholerna wieża Eiffla - z brązowymi włosami do ramion, obrócił się gwałtownie, mało delikatnie uderzając najbliższego partnera w ramię. Wyraz paniki na ich twarzach byłby bezcenny, gdyby nie okoliczności, w których… Okay, był bezcenny tak czy inaczej. - Mogę wiedzieć, co…
Zanim zdążył dokończyć, dwie identyczne odznaki agentów federalnych zostały praktycznie wciśnięte mu w twarz.
- Robert Plant i Jimmy Page, FBI - oświadczył lekko zirytowanym głosem niższy i Stiles nie mógł nic poradzić na to, że mała część jego umysłu doceniła, że facet wyglądał, jakby zszedł prosto z wybiegu, a nie pracował jako… hej, chwila,
co? - A to Cas - dodał bardziej miękkim tonem, oglądając się na stojącego nieruchomo bruneta w beżowym prochowcu, zajętego mrużeniem oczu na Stilesa.
- Dlaczego ja nie dostałem… - zaczął, marszcząc brwi w dezorientacji, ale blondyn z nerwowym śmiechem momentalnie zakrył mu ręką usta, wzruszając ramionami przepraszająco.
- Jest nowy.
Stiles skrzyżował ręce na piersi, unosząc jedną brew do góry.
- FBI, huh?
- Prowadzimy śledztwo w sprawie rytualnych morderstw, jakie tu ostatnio popełniono - wyjaśniła ugodowo Wieża Eiffla i Stiles pozwolił sobie na niedowierzający uśmieszek, wyraźnie zbijając agenta z tropu, bo rzucił dziwne spojrzenie koledze. Ten przewrócił oczami przed odkręceniem się do Stilinskiego z patronizującym westchnięciem.
- Okay, mały, co powiesz na to, żebyś przestał wtykać nos w cudze sprawy, wrócił do swoich zabawek i pozwolił dorosłym zająć się ich sprawami?
Stiles rozejrzał się powoli, a potem wskazał na siebie palcem, perfekcyjnie udając zdumienie.
-
Ja mały? I jakie zabawki masz na my…
Oooch - przeciągnął domyślnie, wyciągając z kieszeni komórkę. -
Zabaawki. Jak numer telefonu do mojego taty, który, tak się składa, jest tu miejscowym szeryfem, nic niewiedzącym o agentach FBI -
kolejnych agentach FBI, dodam - rozkopujących groby dwa tygodnie po zamknięciu sprawy.
Stiles uśmiechnął się szeroko, widząc, jak jego uroczy rozmówcy zerknęli na siebie, wyraźnie zaniepokojeni.
- Twój tata… - zaczął wyższy. Szlag, Stiles powinien spytać się ich o prawdziwe imiona, nie mógł ciągle nazywać ich Wyższy, Niższy i Prochowiec w myślach. Może za to…
Moose,
Squirrel i
Baby Blues? Jego uśmiech groził teraz przerwaniem twarzy na pół.
- Szeryf John Stilinski, do usług.
- To nic nie zmienia - przerwał im ze zniecierpliwieniem drugi. - Postanowiliśmy najpierw sami zbadać parę tropów, a dopiero potem zajrzeć do biura szeryfa. Utrudniasz postępowanie śledczym, Bambi, więc jeśli nie chcesz skończyć w kajdankach…
- Aww, kajdanki! - przerwał mu Stiles z błyszczącymi rozbawieniem oczami. - Kto powiedział, że nie chcę? Może mógłbym je nawet potem zatrzymać, hm? Spróbować nowych rzeczy - zasugerował, poruszając znacząco brwiami. Ci palanci zamierzali podpalić grób rodziny Dereka i Stiles nie zamierzał dać się usunąć ze sceny inaczej, jak tylko dźwigiem. Czy czymś równie dramatycznym.
- Jakich nowych rzeczy? - zapytał nagle Cas, spoglądając na blondyna i wyglądając na zagubionego. Stiles zamrugał. - Czemu ten chłopiec potencjalnie chciałby być skuty? Boi się, że zrobi komuś krzywdę?
Stiles zamrugał ponownie.
-
Nie, Cas, nie chodziło mu o to - wycedził przez zaciśnięte zęby blondyn, czerwieniejąc. - A jeśli jeszcze raz wyskoczy z czymś takim, upewnię się, by skręcić mu prawy nadgarstek, zakładając je, i będzie mógł się pożegnać ze wszystkimi swoimi randkami na jakiś czas.
- Hej! - oburzył się Stiles, machając rękami i o mały włos nie wybijając oka blondynowi, który teraz piorunował go wzrokiem. - Po pierwsze, to byłoby nieuzasadnione okrucieństwo. Po drugie, to byłoby
nieuzasadnione okrucieństwo. I po trzecie, uczyniłbyś moje życie jeszcze bardziej nieszczęśliwym i sfrustrowanym, niż jest w tym momencie, a to. Byłoby. Nieuzasadnione--
- Okrucieństwo,
wiemy - mruknął agent, przeciągając z rezygnacją ręką po twarzy. - Słuchaj, naprawdę, mógłbyś już sobie pójść?
- Nie - stwierdził radośnie Stiles, uspokajając się na tyle, na ile było to możliwe. - I doceniłbym, gdybyście powiedzieli mi swoje prawdziwe imiona. Cóż, oprócz niego, bo zakładam, że Cas
jest wystarczająco dziwne, by było prawdziwe. Zwłaszcza, że ostatnio byłem na randce z dziewczyną, która tak się nazywała i - ha, widzisz! Jednak mam inne randki poza tymi z moją ręką! - Wyrzucił triumfalnie pięść w powietrze i dwóch z jego rozmówców jednocześnie jęknęło, podczas gdy trzeci spojrzał na niego pustym wzrokiem.
Zasada numer 1. J
eśli nie jesteś silniejszy od swoich przeciwników - czyli praktycznie zawsze, irytuj ich tak długo, póki sami się nie poddadzą.3… 2…
- Czekaj, co? - Moose odwrócił się nagle do niego, zaskoczony. - Dlaczego uważasz, że nasze imiona nie są prawdziwe? Przecież widziałeś odznaki.
- Może dlatego, że Robert Plant i Jimmy Page to wokalista i gitarzysta Leda Zeppelina? - powiedział sarkastycznie, unosząc brew. - A do tego ten grób nie jest powiązany ze sprawą, jako że należy do rodziny mojego przyjaciela. I nie sądzę, by zwykła procedura postępowania FBI zawierała w sobie… uch, podpalanie go? - Wskazał ruchem głowy na kanister i przynajmniej Wieża Eiffla miała przyzwoitość się zaczerwienić, pocierając kark dłonią.
- Daj spokój, Sammy, to tylko dzieciak - mruknął blondyn, spoglądając na niego z nowym zainteresowaniem. - Twojego przyjaciela?
- Uch… Bardziej jak… znajomego? Z widzenia? Odległego? Tak odległego, że potrzebowałbym lornetki, by…
- Może pójdziesz z nami i porozmawiamy o tym, co dokładnie wiesz, co?
- Porozmawiamy o czym? Powiedziałeś mi, żebym powiedział ci coś, czego prawdopodobnie nie mógłbym ci powiedzieć, jako że ktoś hipotetycznie powiedział mi, żebym nikomu tego nie powiedział?
Żyła na czole blondyna zaczęła bardzo interesująco pulsować.
- Dean, daj spokój - syknął Sam, chwytając go za ramię i odciągając. - Zajrzymy do szeryfa, w porządku? Zanim nabawisz się aneuryzmu.
- Świetny pomysł - poparł go entuzjastycznie Stiles i Dean posłał mu spojrzenie, które -- wow, gdyby wzrok mógł zabijać. - Poczekam tu na was, w razie gdybyście chcieli wrócić w najbliższej przyszłości, okay?
Sam i Cas zacieśnili uścisk na przedramionach Deana.
Stiles pomachał im wesoło.
Gdy już zniknęli za rogiem ścieżki, wychodząc przez bramę najwyraźniej w stronę czarnej Impali z '67-ego, Stiles odwrócił się w stronę grobu, wbijając niepewnie czubek tenisówki w ziemię.
- Hej, pani Hale - zaczął z ostrożnym uśmiechem.