Stiles przyłożył butelkę do ust i pociągnął spory łyk, zaraz potem opierając się chwiejnie o ścianę stacji kolejowej. Była niezbyt czysta - okay, brudna; "
brudna" było słowem, którego szukał - a dodatkowo odłaziła z niej płatami farba, ale nie przejmował się tym. Scott znowu musiał zostać dłużej w klinice u Deatona - coś wspólnego z narodzinami małych, puszystych szczeniaczków? - gdzie pracował, a on i tata… On i, um… Możliwe, że pan Harris zadzwonił do jego ojca, by porozmawiać o zachowaniu Stilesa na lekcji. I możliwe też, że to była bardzo długa rozmowa, która przerodziła się w zmęczone, zawiedzione westchnięcie szeryfa i ciche wspomnienie, że może Claudia radziłaby sobie lepiej z rodzicielstwem niż on sam.
Dlatego właśnie Stiles skończył tutaj, samotnie, z butelką whisky zwiniętą z barku ojca. Wiedział, że tata nigdy by na niego nie nakrzyczał, ale nie mógł też znieść tego milczącego rozczarowania. Roześmiał się głucho i okrążył róg ściany, chcąc usiąść na ławeczce i właśnie wtedy zauważył kogoś na torach.
- Nie, nie, nie! - Popędził w stronę obcego mężczyzny, zataczając się po drodze i machając szaleńczo rękoma. Nieznajomy odwrócił się do niego z uniesionymi brwiami, wyraźnie zaskoczony. Miał jasne włosy i zielone oczy i nieważne, że Stiles nie był całkiem pewien, ile dokładnie ich było, jako że obraz przed jego własnymi oczami lekko się rozmazywał. - Nie zabijaj się! Jesteś za ładny, żeby umierać, uwierz mi na słowo! Przysięgam! Jakiekolwiek masz problemy, na pewno, uch, na pewno da się…
- Nie jestem pewien, skąd przyszło ci do głowy, że chcę popełnić samobójstwo - powiedział bardzo, bardzo wolno mężczyzna. I jeśli nawet cofnął się dyskretnie, to nikt tego nie skomentował.
- Stoisz na torach - powiedział rezolutnie Stiles. Na wszelki wypadek uśmiechnął się szeroko. Scott zawsze mówił, że przyjaźnie nawiązywało się dzięki uśmiechowi.
- Stoję
pomiędzy torami - poprawił go ostrożnie chłopak, ale jego usta też drgnęły i Stilinski mentalnie odtańczył nieco chwiejny, wciąż jednak zwycięski taniec. - Nie na szynach. Przy okazji, gdyż nie mieliśmy jeszcze okazji: Jordan Parrish. - Wyciągnął przyjaźnie rękę, mając uniesione kąciki ust i Stiles potrząsnął nią zdecydowanie. Może nawet
zbyt zdecydowanie.
- Czyli nie masz żadnych problemów, tak? - upewnił się. Po namyśle postanowił schować butelkę za plecami. Prawdopodobnie było już i tak za późno, ale nie wiadomo, czy Parrish nie znał w jakiś niemożliwy sposób jego ojca.
- Nie, nie, właściwie… właściwie mam jeden - przyznał Jordan z rozbrajającym, niemal przepraszającym uśmiechem. Sięgnął do kieszeni, by zaraz wyciągnąć z niej zarówno własny telefon, jak i małą, wygniecioną kartkę papieru. Stiles przechylił głowę, zainteresowany, co sprawiło, że omal nie przewrócił się z powodu zbyt nagłego ruchu. Na szczęście Parrish niczego nie zauważył. - Przyjechałem jakieś dwadzieścia minut temu pociągiem i... uch, rozładował mi się telefon, gdzie miałem zapisany adres, a tu mam tylko…
- Okay, nie wysilaj się - przerwał mu bezceremonialnie Stiles i z ekscytacją wyrwał mu z ręki karteczkę, kompletnie nie przejmując się faktem, że litery zlewały się ze sobą. Po prostu zamrugał kilkukrotnie i zmrużył oczy. - A-ha! - wykrzyknął. - Zgło-zgłosić się do… szeryyyfa… Johna… Johna Stiii…
Parrish przyglądał mu się niespokojnie, aż wreszcie westchnął.
- Może pomogę?
- Nie, serio, umiem czytać - uspokoił go protekcjonalnie Stiles. Aww, ci starsi obywatele. Zawsze chcieli pomagać. Na swój sposób to było urocze. - John Stilinski. Widzisz. Masz się do niego… o mój
Boże! - Zatoczył się do tyłu i tylko refleks Parrisha uchronił go przed upadkiem. Stiles spojrzał na niego wielkimi, przerażonymi oczami. To był ten nowy zastępca, o którym wspominał jego tata?! I pierwsze wrażenie, jakie miał mieć o
nieletnim synu swojego szefa, to takie, że jest on alkoholikiem!
- Wszystko w porządku? - spytał z niepokojem Jordan i Stiles pokiwał wolno głową.
- Jestem jednym z bezdomnych w tym mieście - oznajmił swoim najbardziej przekonującym głosem.
A przynajmniej będę, jeśli tata dowie się, że piłem, pomyślał. - Jednym z wielu bezdomnych. Nie zapamiętasz mojej twarzy, rozpłynie się ona w tłumie. Rozpłyyyyynieee... - powtórzył hipnotyzująco. - Zrozumiałeś, Jordanie Parrishu?
Wyżej wymieniony Jordan Parrish zamrugał.
Zamrugał jeszcze raz, zdezorientowany.
Właśnie dlatego nie chciał przenosić się do nowego miasta.
- Chyba - chyba tak - odpowiedział słabo, zamykając na chwilę oczy. - A teraz pomożesz mi dostać się do szeryfa? Jest moim nowym szefem, a ja nie chcę się spóźnić na pierwszą zmianę. I prawdopodobnie powinienem cię aresztować, bo nie wyglądasz, jakbyś miał dwadzieścia jeden lat, ale tego nie zrobię, bo nie jestem jeszcze na służbie. - Mrugnął porozumiewawczo do Stilesa, który patrzył na niego teraz tak, jakby był jego nowym, osobistym bohaterem.
Ten uśmiechnął się szeroko i wbił mu dosadnie palec w pierś.
- Spodobałeś mi się. Naprawdę. I zamierzam cię zatrzymać - oświadczył radośnie. - Może nawet pogadam z, uch, szeryfem Stilinskim o twoim wcześniejszym awansie - dodał konspiracyjnym szeptem, wieńcząc koniec swojej wypowiedzi teatralnym mrugnięciem, jakby próbował nieudolnie naśladować Parrisha. - A teraz chodź, pokażę ci drogę. Posterunek policji jest na głównej ulicy, a to zaledwie parę kroków… - urwał i zamarł, przełykając ślinę, gdy zza rogu wyłonił się sam szeryf. Znaczy, jego ojciec. Znaczy,
kłopoty - …stąd - dokończył odrobinę za wysokim głosem. Oczywiście, to nie było
piśnięcie. Kto, on? Pff! Skądże!
- Stiles? - John przystanął i powiódł zmęczonym wzrokiem od swojej pociechy do nieznajomego chłopaka, który stał obok niego i z powrotem. Później westchnął, przecierając twarz ręką. - Szukałem cię wszędzie przez ostatnie dwie godziny. Domyśliłem się, że pewnie usłyszałeś moją rozmowę z twoim nauczycielem od chemii, ale musisz wiedzieć, że nie miałem tego na myśli. Stiles, synu, przepraszam.
- Nie szkodzi - odparł cicho Stiles. Kopnął w ziemię czubkiem tenisówki i posypał się żwir. - Ja też przepraszam. Nie chciałem cię martwić. I obiecuję, że będę starał się bardziej, ale serio, ty go nie znasz. On mnie nienawidzi! - Wyrzucił z desperacją w górę ręce. - Nawet nie zdziwię się, jeśli ma całą kolekcję laleczek voodoo z moją twarzą! Powinieneś go aresztować. Yup. Aresztuj go.
- Aresztuję zaraz twój nieobecny w domu tyłek za picie przed skończeniem dwudziestego pierwszego roku życia - zagroził mu stanowczo John, nawet jeśli brązowe oczy błyszczały humorem. - Ładuj się do radiowozu. Dziękuję za przypilnowanie tego małego nicponia - zwrócił się ciepło do obcego chłopaka i wyciągnął do niego rękę, na widok czego Stiles wydał z siebie pełen grozy, przeciągły jęk. - John Stilinski, tutejszy szeryf, miło mi.
- To raczej on pilnował mnie, sir - poprawił go z uśmiechem Parrish. - Jordan Parrish, pański nowy zastępca.
- O Boże - wymamrotał John, jednocześnie rozbawiony i zrezygnowany. - Dlaczego, Stiles?
Dlaczego?- Codziennie zadaję sobie to samo pytanie - zaczął złośliwie Stiles, ale nagle urwał, rozszerzając oczy. Tym razem to zdecydowanie był pisk, gdy szeryf cisnął w niego krótkofalówką.
- Cytat :
- //: Jakby nie było jasne, to śpieszę wyjaśnić, że Stiles został odwieziony do domu xD. I wiem, wiem, Parrish jest teoretycznie w s3, ale założyłam, że po prostu mógł zacząć pracować na komisariacie wcześniej . Nie przyszła mi do głowy żadna inna osoba, która mogłaby się zagubić w BH, ale jeśli nie może to być Parrish, to dajcie znać i zmienię imię i nazwisko na jakiegoś nieznanego zastępcę . Btw, przepraszam za jakość, ale moja wena kuleje od dobrych dwóch miesięcy ;/