I
Siedzenie w czterech ścianach mi ani trochę nie pomagało, bieganie też nie nawet pieprzona joga, która podobno ma działać relaksacyjnie i sprawiać, że człowiek chudnie nie pomogła! Nabawiłam się jedynie zakwasów i czuje każdy cholerny miesień. Nic mi nie pomaga! Gdyby w tym momencie ktoś mnie zobaczył pomyślałby, że mam owsiki w czterech literach albo jestem bardzo wkurzonym złym wilkiem. Ok wilczycą i tak byłam wściekła! Ani Stiles ani Scott ani pieprzony Derek nie odbierali moich telefonów. Ok nie odzywałam się przez pięć lat, ale to nie upoważnia ich do braku kultury! Ja mam dość gadania z ich automatyczną sekretarką.
Ze świstem wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze jednym ruchem ściągając z siebie przepoconą koszulkę. Z bioder zsunęłam spodenki w samych majtkach powędrowałam do łazienki. Musiałam wziąć prysznic. Pod prysznicem zawsze lepiej mi się myśli.
Sama jesteś sobie winna Lydio Martin, odezwał się upierdliwy głosik w mojej głowie, którego szczerze nienawidziłam. Bo miał rację oczywiście. Po wyprowadzce do Londynu jednym źródłem informacji o moich przyjaciołach była moja mama. To ona powiadomiła mnie o śmierci trenera. Biedaczek zginął w wypadku samochodowym. Wracając do tematu. Mogłam zadzwonić, napisać albo, choć raz odebrać telefon od pewnego upierdliwego chłopaka. Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy, choć Bóg mi świadkiem chciałam.
Zamknęłam oczy wystawiając twarz ku ciepłemu strumieniowi wody. Westchnęłam błogo. Dreszcz, który przebiegł mnie po plecach był niczym lodowate palce przesuwające się wzdłuż mojego kręgosłupa. Zadrżałam jak osika otwierając oczy. Odwróciłam się do tyłu wpatrując się w przestrzeń.
- To tylko twoja wyobraźnia- powiedziałam głośno i dobitnie.- Wyobraźnia- powtórzyłam i poczułam lodowate mocne uderzenie w pośladek. Wydałam z siebie głośny krzyk.
Przyciśnięto mnie do lodowatych kafelek i to już nie była moja wyobraźnie. Czułam jak para rąk wędruje po moim ciele.
- Przestań- warknęłam usiłując się wyrwać.- Powiedziałam dość.
Nie poskutkowało. To „coś”, bo inaczej nie mogłam tego nazwać obróciło mną o dziewięćdziesiąt stopni. Po chwili poczułam chłodne usta na swoich wargach. Zamachałam bezradnie rękoma. Moje powieki stały się ciężkie, czułam jak moje ciało osuwa się do wanny, później już była tylko ciemność.
***
Obróciłem w dłoniach telefonem komórkowym patrząc wyczekująco na mojego kumpla Scotta, który jedynie pokręcił przecząco głową. Zakląłem szpetnie podnosząc się z łóżka. Nie rozmawiałem z Lydią od pięciu lat , nie widziałem jej od pięciu lat , chciałem ją znów zobaczyć lecz Scott był innego zdania. Uważał, bowiem iż Lydia powinna trochę pocierpieć, w końcu sama nie odzywała się przez pięć lat.
- Opowiedz mi to jeszcze raz- poprosiłem błagalnie z powrotem opadając na swoje miejsce. Scott wymownie przewrócił oczami.
- Dwa dni temu po pogrzebie trenera poszedłem na grub Allison, ona tam była.
- I?- Uniosłem ku górze wymownie brwi a on zaczął po raz setny opisywać mi w co była ubrana Lydia czarna rozkloszowana spódnica, czarna skórzana kurtka, czarne botki. Koloru bluzki nie widział, bo stała odwrócona do niego tyłem. Rude włosy powiewał na wietrze.
- Tak Stiles nadal używa tych samych perfum- uprzedził moje pytanie Scott. Wyszczerzyłem zęby w głupawym uśmiechu. – Pewnie przyleciała na pogrzeb trenera- powiedziałem głośno.
-, Na którym jej nie było i proszę nie mów, że uciekł jej samolot to też już przerabialiśmy- Scott podniósł się z miejsca i zaczął krążyć w kółko.- Cokolwiek nie powiem szukasz dla niej usprawiedliwienia. – Mruknął
- Nieprawda- Scott odwrócił się w moją stronę posyłając mi pełne politowania spojrzenie.- Ty też wyjechałeś!
- Na studia i wróciłem a ona? Najzwyczajniej w świecie uciekła!
- I kto mów?- Odwarknąłem i natychmiast tego pożałowałem.- Przepraszam zagalopowałem się. – Spojrzałem na mojego najlepszego przyjaciela i westchnąłem. Wydarzenia z przed pięciu lat nadal było żywe i bolesne. Po śmierci Allison, Ethana, wyjeździe Isaaca i rewaluacjach, jakie przygotowała ciotka Allison wszyscy potrzebowaliśmy na jakiś czas wyrwać się z miasta. Co wcale nie było takie trudne. Po maturze wyemigrowaliśmy do collage.
Lydia wróciła, można by rzec, że do tych kilku dni tylko o tym myślę. Kilka razy. Przejeżdżałem obok jej domu. Oczywiście tylko po to, aby upewnić się czy wszystko w porządku nie żebym ją prześladował. Spojrzałem na Scotta, który przerwał swój spacer spoglądając w okno. Znałem to spojrzenie. Podleciałem do okna wyglądając przez nie. Samochód Lydii zatrzymał się po drugiej stronie ulicy. Serce zaczęło mi bić z taką szybkością jakby miało za chwile wyskoczyć z piersi. Scott spojrzał na mnie z politowaniem. Lydia w tym samym czasie wyszła z samochodu i zaczęła iść w stronę drzwi frontowych. Coś jednak było nie tak. W jej sposobie poruszania się.
- Ludzie się zmieniają- usłyszałem głos Scotta jakby czytał mi w myślach. – Idziesz otworzyć?- Zapytał mnie
- Jasne oczywiście w końcu to mój dom już idę.- Obróciłem się dwa razy za nim moje ciało skontaktowało się z Mzykiem, który powiedział, w którą stronę ma iść.- To tylko Lydia- powiedziałem do siebie i już po pierwszym dzwonku otworzyłem drzwi. Wyglądała pięknie. W krótkiej czerwonej sukience z włosami swobodnie opadającymi na ramiona skórzanej kurtce westchnął z rozmarzeniem po chwili skupiając się na jej twarzy. Nie miała na sobie kropelki makijażu wiem, bo Lydia nie wychodziła bez niego z domu jak każda dziewczyna z resztą. Spojrzałem jej w oczy i cofnąłem się o krok. Oczy Lydii były puste. Patrzyła na mnie a raczej jakby przeze mnie. Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz
- Lydia- wypowiedziałem jej imię.
- Zło i ciemność nadchodzą- powiedziała swoim, ale nie swoim głosem. – Zło i ciemność nadchodzą- powtórzyła po raz dugi osuwając się wprost w moje ramiona. – Scott!- Wrzasnąłem na całe gardło- Mamy problem i to duży.