Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.



 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 I am not alone.

Go down 
+2
Farey
Annie
6 posters
Idź do strony : 1, 2  Next
AutorWiadomość
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime25/8/2012, 00:21

Cześć. Cóż. Ehm, ehm... Więc takim oto sposobem, po dłuższym przemyśleniu postanowiłam pokazać Wam moją twórczość. Nadal nie jestem pewna czy nadaje się ona do użytku codziennego, ale raz się żyje. ;>
Długo zastanawiałam się nad tytułem, chciałam by pasował do całokształtu. Zarówno do początku jak i środka, jak i końca, który tak nawiasem mówiąc już jest gotowy xd. Ale nic więcej wam nie zdradzę. Smile Ciężko było mi się zdecydować, bo jednak dobry tytuł to podstawa. Przesłuchałam mnóstwo piosenek, które miały mi w tym pomóc i w końcu wybrałam Very Happy.
Zastrzegam, że mój ff jest oparty w dużej mierze na serialu lecz nie wszystko musi się zgadzać, wszelkie wątpliwości będziemy w razie czego wyjaśniać. Sporo pozmieniałam na potrzeby własne, szczególnie niektóre wątki i słowa ze znanych nam wszystkim scen.
Może nie będę już bezsensownie gadać tylko pokaże co mam. Smile Załączam do prologu od razu rozdział 1, bo sam prolog prezentował się marnie i zbyt krótko.
A zatem...

PROLOG


What doesn't kill you makes you stronger, stronger
Just me, myself and I
What doesn't kill you makes you stronger
Stand a little taller
Doesn't mean I'm lonely when I'm alone
[Kelly Clarkson – Stronger]



Siła. Zawsze pragnęłam siły, być może dlatego, że nigdy jej nie miałam. Pragniemy tego, czego nie możemy mieć. Chciałam być na tyle silna, by móc się przeciwstawić ludziom, którzy się ze mnie naśmiewali, którzy mnie ranili. Chciałam być na tyle silna, by przezwyciężyć chorobę i ataki… na tyle silna by wyznać pewnemu chłopakowi, że bardzo mi się podoba. Chciałam być silna po to, by już więcej się nie bać. Niczego ani nikogo.

Derek Hale mnie uzdrowił. Sprawił, że czułam się silna, poczułam potęgę. Zrobił ze mnie szesnastoletnią sex-bombę. Dotąd byłam brzydka, z niewielką nadwagą i zbyt długotrwającym trądzikiem na twarzy. Jednak gdy mnie ugryzł… Stałam się piękna i silna. Derek był dla mnie prawie jak ojciec. Właściwie naprawdę był niczym głowa rodziny. Był Alfą naszego stada. Mimo wszystko wiele Derekowi zawdzięczam. Dzięki niemu się zmieniłam. Nigdy tej zmiany nie żałowałam. Nawet wtedy, gdy… Po prostu nigdy. Tak jak Derek obiecał, wszystko zmieniło się na lepsze. Całe moje życie. Epilepsja minęła. Wszystkie jej skutki uboczne zniknęły. Miałam gładką skórę, świetną figurę, lśniące włosy, wydatny biust i nie trzęsłam się już więcej.
To było jak piękny sen, który nigdy nie miał się skończyć. Problem w tym, że we śnie wszystko się może zdarzyć a skutkiem lub przyczyną tego pięknego snu było to, że stałam się wilkołakiem.





Rozdział 1
PRZEMIANA


Od zawsze nie cierpiałam w-fu. Epilepsja + wf to niezbyt dobre połączenie. Atak mógł zdarzyć się na każdej lekcji, wszędzie i o każdej porze, ale na wychowaniu fizycznym było to najbardziej prawdopodobne.

Pamiętam jak kiedyś na jednych z zajęć chemii dostałam ataku. Któryś kretyn mnie nagrał i wrzucił to do sieci. Leżałam na podłodze i trzepałam się. Powinni byli mi włożyć coś twardego do ust, ale nie zrobili tego. Bo groziło mi to przygryzieniem języka. Zlałam się. A później obejrzałam to sobie w necie. Przykre, prawda? Ale nikt z klasy tak nie myślał. Wszyscy mnie wyśmiewali, wytykali palcem. Od tego czasu znienawidziłam chodzenie do szkoły.

Tego dnia mieliśmy wf, a trener kazał nam wdrapać się na ściankę wspinaczkową. Błagałam w myślach, by jakimś cudem mnie ominął, nie zauważył. Nie udało się…

Najpierw wchodzili Scott i Allison. Obydwoje poradzili sobie świetnie. Zawsze chciałam mieć taką figurę jak ona. Allison Argent była urocza i bardzo ładna. Posiadała czarne, falowane włosy i bladą cerę, była szczupła i niesamowicie zgrabna. Zazdrościłam jej. Chłopcy się za nią oglądali, ale ona była najwyraźniej zakochana bez pamięci w Scottcie McCallu. Zresztą, chyba ze wzajemnością.

W każdym bądź razie poszło im świetnie. Pomijając fakt, że Allison świadomie zepchnęła Scotta ze ścianki. Chłopak spadał, ale zawisnął jakieś 10-15 cm nad materacem. Wszyscy wybuchnę li śmiechem. Opadł swobodnie na materac a trener zaśmiał się mu w twarz, mówiąc jak bardzo lubi patrzeć na jego ból. Przełknęłam głośno ślinę i wzdrygnęłam się.

Gdy Argent bezpiecznie zeszła ze ścianki, trener rozejrzał się po Sali.
- Stilinski… - powiedział i rzucił krótkie spojrzenie po reszcie zebranych. Jego wzrok zatrzymał się na mnie. Błagałam go w myślach, by mnie nie wywołał. – Erica! Teraz wy!
Stiles zerknął na mnie, szukając zrozumienia . Gdybym odważyła się na niego spojrzeć, odnalazłby w moich oczach strach. Powolnym krokiem zbliżyłam się do ścianki. Oddech mi przyśpieszył, a serce biło jak oszalałe.

Stiles był… Cóż, miłym chłopakiem, zabawnym, przyjacielskim. Syn szeryfa, najlepszy przyjaciel Scotta. Takiego Stilesa wszyscy znali. Był to typ wspaniały na kumpla. Było coś jeszcze co chyba wszyscy wiedzieli – kochał się w Lydii od najmłodszych lat.

Powoli zaczęłam się wspinać. Stiles był już prawie na szczycie, a ja… dobry metr nad ziemią. Panicznie się bałam. Wspięłam się jeszcze kilka metrów i naprawdę chciałam dać z siebie jeszcze więcej, ale zaczęłam mocno drżeć.
- Erica! – zawołał Stiles, który stał już na stałym gruncie. – Puść się!
- Czy to zawroty głowy? – usłyszałam pytanie trenera. Lydia Martin mu coś odpowiedziała lecz nie mogłam skupić się na jej słowach.
- Może mieć atak. Ma epilepsje. – poinformowała Allison. Nie wiedziałam czy powinnam być jej za to wdzięczna czy też nie. W oczach miałam już łzy.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział? – oburzył się nauczyciel. – Okej Erica, możesz się puścić. Nic ci się nie stanie. Masz pod sobą materac. Tylko spokojnie.

Trener drużyny lacrosse był dziwakiem. Niskim brunetem o twarzy podobnej do Jima Carreya.
- Nic mi nie jest. – zapewniłam cicho. Posłusznie jednak puściłam się ścianki. Stanęłam na równe nogi, a gdy poczułam miękki materac, odetchnęłam z ulgą.

Odwróciłam się. Stiles patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem. On jedyny. Reszta wpatrywała się we mnie z kpiącymi lub szyderczymi uśmiechami. Szczególnie Lydia, ona patrzyła wręcz z wyższością. Skojarzyłam, że wcześniej mówiła coś o tym, że zbzikowałam. Choć właściwie to samo mogłabym powiedzieć o niej. W końcu to ona z niewiadomych powodów biegała nago po lesie.

Lydia Martin… Niska, o kobiecych kształtach, mocno czerwonych ustach, zielonych oczach i złotorudych włosach. Uchodziła za piękność i wieczną dziewczynę Jacksona Whittemore’a. Była to najmniej sympatyczna osoba jaką znałam, przynajmniej według mnie. Nigdy nie rozumiałam dlaczego Allison się z nią przyjaźni. Ja osobiście jej szczerze nie cierpiałam. Od zawsze.

Szłam samotnie do szatni. Znów miałam ochotę płakać. Kilka łez popłynęło mi po policzkach. Stałam w damskiej przebieralni i patrzyłam w lustro. Byłam żałosna i taka słaba. Gdy dziewczęta weszły do szatni postanowiłam wreszcie pokonać strach i wejść na tą cholerna ściankę. Związałam włosy w kucyk i powtórnie wyszłam na salę gimnastyczną. Powiedziałam sobie, że dam radę. Z każdym krokiem moja determinacja rosła. Dodawałam sobie odwagi w duchu i powoli zaczynałam wierzyć, że naprawdę mogę wejść na górę. Odetchnęłam głęboko i kolejny raz spróbowałam.

Byłam już wysoko, gdy poczułam, że tym razem atak nastąpi. Zaczęłam się trząść, aż nagle… straciłam świadomość.



Obudziłam się w szpitalu. Nade mną stała jedna z pielęgniarek, pani McCall – mama Scotta, świeciła mi latareczką w oczy sprawdzając mój stan. Przyłożyła mi dłoń do czoła, uśmiechnęłam się lekko.
- Na szczęście jesteś tu z nami już z powrotem. – powiedziała mi i schowała latarkę do kieszeni. Spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem i westchnęła.
- Ostatnio miałaś się dobrze, gdy brałaś lekarstwa. –zauważyła. Miała rację, jednak te tabletki… Zarazem niszczyły mi życie, utrudniały je jeszcze bardziej poprzez skutki uboczne widoczne w moim wyglądzie. Przełknęłam ślinę i popatrzyłam na nią niemal błagalnie.
- Powie to pani mojej mamie? – spytałam cicho.
- Och… Przysięgam, że nie chciałabym, ale jest tu grupa prawników, która połamałaby mi za to nogi, a nie wiem czy widziałaś moje nogi, ale jak na kogoś w moim wieku są nadal seksowne. – mówiła kiwając potakująco głową. Wyszczerzyłam do niej zęby w uśmiechu. Pani McCall była naprawdę miłą i ładną osobą, aż trudno uwierzyć, że to samotna matka. Posiadała taką latynoską urodę.
- Doktor przyjdzie do ciebie za chwilkę. – dodała i znów pogłaskała mnie po czole matczynym, czułym gestem.

Gdy wyszła z pomieszczenia, odetchnęłam ciężko i przymknęłam oczy. Po chwili, gdy je otworzyłam jechałam wraz z leżanką szpitalnymi korytarzami. Nerwowo zaczęłam się wiercić i rozglądać na boki.
- Nie ruszaj się. – usłyszałam tylko a nad sobą ujrzałam mężczyznę w czarnej kurtce. Wjechał ze mną do jakiegoś pomieszczenia i zaczął mi odczytywać skutki uboczne moich lekarstw, te, które znałam na pamięć. Lęk. Pobudzenie. Trądzik. Zawroty głowy.
W między czasie usiadłam i patrzyłam na niego przestraszona. Nie był lekarzem. Nawet go nie znałam, nie kojarzyłam. Patrzyłam tylko jak on, wysoki brunet z kilkudniowym zarostem, nieziemsko seksowny i przystojny czyta kolejne objawy z coraz większym obrzydzeniem.
-… wrzodziejące zapalenie jelita grubego. – spojrzał na mnie jakby chciał wiedzieć czy mnie naprawdę się to objawia. Ani drgnęłam.
- Fuuj. – skomentował tylko.
- Kim jesteś? – nie wytrzymałam i w końcu się odezwałam z lekkim przestrachem w głosie. Zerknął na mnie z uśmiechem.
- Mamy wspólnego znajomego. – odparł i odstawił tabletki na blat. Bałam się go. Starałam się jednak na niego przez cały czas patrzeć i nie odwracać wzroku. Podszedł do nie bliżej. Spoglądał na mnie z zaciekawieniem.
- Masz znaki ostrzegawcze przed atakiem, prawda?

Przełknęłam ślinę. Skrzywiłam się z niesmakiem.
- Aura. Jest jak… To jak posmak metalu w ustach. – mówiąc to automatycznie spuściłam wzrok. To smakowało znacznie gorzej.
- Nie musisz kłamać, Erica. – odezwał się swobodnie. Nie wiedziałam skąd wie, że kłamię i jak mam na imię. – Jak to naprawdę smakuje?
- Jak krew. – jęknęłam odruchowo. Miałam ochotę ukryć twarz w dłoniach i rozpłakać się. Z rozpaczą spojrzałam na niego. Wydawało mi się, że on patrzy na mnie ze zrozumieniem. Nie współczuciem a zrozumieniem.
- A co jeśli powiem ci, że to wszystko może minąć? –położył dłonie na moich nogach. Rękoma wędrował od stóp do kolan i z powrotem masował je, przez cały czas patrząc mi prosto w twarz. Jego dotyk prawie mnie parzył. Żaden chłopak mnie tak nie dotykał, czułam się skrępowana. W głowie słyszałam jego słowa. Wszystko minie? Zaświtała mi nadzieja – a w zasadzie niewielki jej promyk. Wpatrywałam się w tego mężczyznę jak w Boga.
- Wszystkie efekty uboczne i symptomy. Wszystko. – szeptał obiecująco. Przyciągnął mnie ku sobie mocnym szarpnięciem. Znajdował się przez to jeszcze bliżej, jego twarz tak blisko mojej…
- Wszystko inne może być lepsze. – rzekł urokliwie i pogładził mnie po policzku. Wydawał się być uwodzicielski, do tego stopnia, że byłam w staniu mu uwierzyć. Cokolwiek by powiedział.
- Jak? – spytałam a w mojej głowie pojawiła się wizja życia bez epilepsji.
- Pokażę ci. – odparł spokojnie.

Nagle jego oczy stały się czerwone a on… Ugryzł mnie.



Wiedziałam jedno. Od tego czasu wszystko miało być lepsze. Moje życie miało odnieść olbrzymie zmiany. Derek obiecywał raj na ziemi, ale poinformował mnie też o konsekwencjach tego wszystkiego. Mówił, że podczas pełni będę się przemieniać wbrew sobie i że nie będę tego w stanie kontrolować, i że na początku to wszystko może być dla mnie trudne, ale to cena mojej transformacji.

Gdy wróciłam do domu postanowiłam wziąć szybki prysznic. Czułam się jak odnowiona, nowonarodzona. Moje ciało nabrało wypukłości i kształtu. Zaczęłam się sobie podobać. Wreszcie byłam ładna, moja cera się wygładziła a co za tym idzie, zniknął trądzik.

Otworzyłam szafę, ale jedynym okazałym ubraniem jakim udało mi się z niej wygrzebać była skórzana kurtka. Rzuciłam ją na łóżko. W poszukiwaniu lepszych rzeczy udałam się na strych, gdzie mama przechowywała ubrania, które nosiła jeszcze, gdy była singielką. W jej rzeczach znalazłam kilka obcisłych miniówek. Z uśmiechem zabrałam je do siebie.

Po przejrzeniu zawartości swojej szafy i półek i po zrobieniu szybkiej i efektownej selekcji zabrałam się za kosmetyki. Podkradłam kilka mamie, resztę postanowiłam dokupić. Pomalowałam usta czerwoną szminką i przyjrzałam się sobie w lusterku. Poprawiłam jeszcze rzęsy tuszem. Podobała mi się nowa Erica. Była ładna i pewna siebie. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę jak stara, żałosna Erica. Nigdy więcej.


Ostatnio zmieniony przez wiedźma dnia 27/8/2012, 14:53, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Farey
Ugryziony
Ugryziony
Farey


Liczba postów : 431
Punkty : 0
Join date : 08/05/2012
Age : 26
Skąd : Gliwice

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime25/8/2012, 13:19

o mój boże nareszcie jakieś opowiadanie pisane z perspektywy mojej ulubionej bohaterki.

Masz już u mnie plusa nie tylko za Ericę, ale również za długość rozdziału, bo gdybyś zamieściła tylko prolog to bym cię chyba zabiła.

Co do reszty to chyba gdzieś mi się o oczy obiły jakieś powtórzenia, ale nie przeszkadzają one w czytaniu. Bo z ręką na sercu Ci powiem, że czyta się lekko i przyjemnie.

Pisz kolejny rozdział i to szybko, bo już nie mogę się doczekać reakcji innych na nowe ja Erici (kompletnie nie wiem jak się pisze odmianę jej imienia, więc wybacz).
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime27/8/2012, 13:13

Witam. Smile
Twoje opowiadanie jest... świetne. Very Happy
Fajnie się je czyta ze strony Ericki i jestem pod wrażeniem. Od początku ją lubiłam, także ciekawie jest czuć jej emocje poprzez opisy. To o wiele lepsze, niż zwykłe oglądanie tych scen na ekranie. Zresztą, zawsze byłam za książkowymi wersjami, niż filmowymi, gdyż książka pobudza wyobraźnię, a film daje już gotowy obraz. Ale nie o tym chciałam... Wink
Od strony technicznej:
Zauważyłam jakieś drobne literówki, przez które musiałam się na chwilę zatrzymać, żeby zrozumieć, o co chodzi. Dobrze by było, gdybyś spróbowała je poprawić, np. "Wjechał ze mnąco jakiegoś pomieszczenia". Choć sądzę, że te drobne błędy są spowodowane tym, iż spieszyłaś się trochę podczas pisania i wtedy to się zdarza. Wink
W dialogach również pojawiło się kilka błędów. Podam przykład, jak powinno się dobrze pisać.
Cytat :
- Aura. Jest jak… To jak posmak metalu w ustach_ – mówiąc to, automatycznie spuściłam wzrok. To smakowało znacznie gorzej.
- Nie musisz kłamać, Erica_– odezwał się swobodnie. Nie wiedziałam skąd wie, że kłamię i jak mam na imię. – Jak to naprawdę smakuje?
- Jak krew. – Jęknęłam odruchowo.
[...]
- A co jeśli powiem ci, że to wszystko może minąć? –_Położył dłonie na moich nogach.
Kolor brązowy - błędy.
Kolor czerwony - duże/małe litery.
Kolor pomarańczowy - znaki interpunkcyjne dodane/usunięte.
Znacznik "_" to spacja, której zabrakło, a powinna znajdować się po każdym znaku interpunkcyjnym (nie licząc np. wielokropków i nawiasów od strony wewnętrznej).
Po kropce kolejne zdanie zaczyna się z dużej litery. Jednak w dialogach nie zawsze na końcu wypowiedzi występuje kropka.
Wiele wyjaśni ten artykuł, którego lekturę gorąco polecam: ZASADY PISANIA DIALOGÓW
Jak również wiele wyjaśnić może ten: Interpunkcja w dialogach, czy jak poprawnie zapisywać dialogi
Trochę jestem wyczulona na punkcie błędów (choć sama też nie piszę idealnie, do czego przyznaję się bez bicia), choć czytałam już prace, gdzie był błąd na błędzie, a Twoją pracę bardzo dobrze się czyta.
Istnieje w Tobie potencjał. Także doskonal swoje umiejętności pisania, a będzie jeszcze lepiej, niż dotychczas. :Rolling Eyes:
Kończąc już, wiedz, że z niecierpliwością wyczekuję kolejnego rozdziału i opisu wrażenia, jakie zrobi na wszystkich nowe oblicze pewnej siebie i seksownej Ericki. Smile Mam jednak nadzieję, że zachowanie Ericki będzie trochę inne, niż w serialu, zwłaszcza pod względem Dereka i Stilesa (może w końcu doczekam się choć w fan-fiction połączenia Stilesa i Ericki Very Happy ).
Pozdrawiam i weny życzę,
Lynette128
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime30/8/2012, 13:29

Lynette128: Co do samej treści - niczego nie zdradzam i niczego nie obiecuję.
Właściwie to mogę tylko powiedzieć, że na pewno będzie trochę inne niż w serialu, mam zamiar usunąć pewne sceny i wprowadzić własne, bo też czasami nie podoba mi się ta serialowa Erica. ;p
Co do błędów. Poprawiłam już literówkę, którą mi wskazałaś. Przyznaję, że nie tyle się śpieszyłam co po prostu o później porze, leżąc w łóżku przepisywałam ten ff z zeszytu, dlatego wkradł mi się błąd.
Wielkie dzięki za pomoc w interpunkcji dialogowej, zawsze miałam z tym problem, a niestety nasza polonistka nie wyjaśniła nam tego zbytnio jasno, więc musiałam zdać się na swój instynkt. Naprawdę bardzo Ci dziękuję za artykuł od teraz postanawiam poprawę. ;>
+ Dziękuję za te miłe słowa.

A oto kolejny rozdział Wink

Rozdział 2
NOWE OBLICZE


Derek chciał bym się pokazała Scottowi i Stilesowi. Scottowi, który jak już wiedziałam również był wilkołakiem. Z przyjemnością zamierzałam to zrobić. Siedząc w samochodzie, poprawiałam swoje gęste i falowane włosy, które od czasu przemiany zaczęły mi się podobać i w końcu układać. Mama spoglądała na mnie krytycznie.
- Czy coś się wydarzyło? – spytała.
- Nie rozumiem? – odparłam z lekkim uśmiechem.
- Cóż… Wyglądasz nieco inaczej.

Nieco? – powtórzyłam w myślach i uniosłam brwi z niemym zapytaniem. Uśmiechnęłam się chytrze, odwracając twarz. Przeszłam ogromną transformacje a moja matka mówi, że wyglądam tylko trochę inaczej. Miałam ochotę prychnąć i zaśmiać się, ale się powstrzymałam. Zatrzymaliśmy się na szkolnym parkingu.
- Mamo, wszystko ok – powiedziałam i pośpiesznie wysiadłam. Wokół nie widziałam ani Scotta, ani Stilesa, za to od razu zauważyłam czarnoskórego Boyda, o którym Derek mówił jako o potencjalnym trzecim wilkołaku. Pierwszym był Isaac Lahey, oficjalnie był zbiegiem oskarżonym o morderstwo swojego ojca. Derek mówił mi, że to nieprawda, jednak Isaac budził we mnie mieszane uczucia, chociaż jeszcze się z nim nie widziałam. To dziwne, bo wcześniej zawsze wydawał mi się cichy i skryty w sobie a teraz trochę się go obawiałam. Tak prawdę mówiąc.

Gdy tylko weszłam do szkoły, wszyscy patrzyli na mnie oniemiałym wzrokiem. Uśmiechnęłam się szeroko. Dokładnie o to chodziło. Chłopcy wprost ślinili się na mój widok. Odgarnęłam włosy z twarzy i pewnym siebie krokiem przeszłam przez szkolny korytarz. Każdy kolejny krok sprawiał mi coraz większą, dziką radość. Moje buty na obcasie stukały rytmicznie o posadzkę, wreszcie czułam się jak te popularne dziewczyny w amerykańskich filmach. Czułam się najlepsza.

Gdy stanęłam obok swojej szafki, podszedł do mnie Mike, chłopak, który zawsze mnie gnębił i poniżał, od samego początku.
- Hej piękna! Reyes, to naprawdę ty? – zadał mi to głupkowate pytanie. Wywróciłam na niego oczami i zatrzasnęłam głośno szafkę, z której uprzednio wyjęłam zeszyt i książkę do francuskiego.

Mike, który stał zdecydowanie za blisko, bawił się kosmykiem moich włosów. Chłopak był typowym umięśnionym palantem grającym w lacross. Większość dziewczyn szalała za jego oczami o głębokim morskim kolorze i blond czupryną. I oczywiście za pociągającym i bardzo atrakcyjnie wyrzeźbionym ciałem. Dla mnie był raczej gnębicielem, którego obecnie chciałam tylko zranić. Wydęłam usta i spojrzałam na niego prowokacyjnie. Uśmiechnął się.
- Co jest, Mikey? – spytałam przymilnie. Blondyn rozbierał mnie wzrokiem. Gdy zbliżyłam do niego twarz, oblizał się. Głupi oblech.
- Wiem o czym myślisz ty niegrzeczny chłopcze – szepnęłam mu do ucha. – Chciałbyś pewnie długiego, namiętnego, pożądanego, gorącego, mokrego…
- Uhh… - westchnął zarumieniony Mike i uśmiechnął się lubieżnie, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów.
- Całusa? – dokończyłam śmiejąc się w duchu. Chłopak zaczerwienił się jeszcze bardziej i znacząco odchrząknął.
- Myślałem o czymś innym, ale to chyba dobry początek. – Mike nie zauważył, że jego nowa dziewczyna się do nas zbliża. Uśmiechnęłam się do niej zwycięsko, na co ona przyśpieszyła. – Och, Erica, chciałbym cię…
- Oj, nie mówiłabym tego przy Cassie. Hej, Cass! – zawołałam i pomachałam jej przed oczyma z szerokim uśmiechem.
- Kochanie… - zaczął Mike, ale Cass wymierzyła mu siarczysty policzek. Patrzyłam na to z satysfakcją. Zawsze chciałam to zrobić, tym bardziej, że mu się należało.
- Chyba masz niewiernego chłopaka, Słonko – powiedziałam i zrobiłam zmartwioną minę. Czarnowłosa Cass zmrużyła nieprzyjemnie oczy i rzuciła mi wściekle:
- Sucz! – Pokręciłam przecząco głową i zaśmiałam się głośno. Wyminęłam ich i poszłam na francuski, kołysząc biodrami.

Po trzeciej lekcji udałam się do damskiej toalety w celu poprawienia makijażu. Przejechałam usta krwistoczerwoną szminką i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Uśmiechnęłam się do siebie i wtedy usłyszałam czyjś szloch. Nieco zdziwiona przykucnęłam i schyliłam się aż do samej podłogi. Ujrzałam buty Lydii Martin. Uśmiechnęłam się złośliwie i już miałam dobić ją psychicznie jeszcze bardziej, ale przypomniałam sobie jak widziałam Lydię i Jacksona kłócących się na korytarzu. W zasadzie to Whittemore krzyczał a ona posłusznie słuchała. Była wtedy taka zdruzgotana. Chyba po raz pierwszy w życiu zrobiło mi się jej żal. Przez chwilę zastanawiałam się co mam zrobić.

Ona nigdy by ci nie odpuściła, odezwał się mi w głowie cichy głos. Tego nie wiesz, odpowiedział mu inny. Postanowiłam po raz ostatni okazać uczucia. Po cichu wyszłam z toalety i skierowałam się na stołówkę.

Dziwne uczucie, myślałam, że po moim porannym wejściu bardziej reakcja uczniów mnie już nie zdziwi. Jednak przeliczyłam się. Gdy stanęłam w drzwiach stołówki, momentalnie oczy wszystkich skierowały się na mnie. Uśmiechnęłam się z dziką satysfakcją. Figlarnie spojrzałam na Brada – najprzystojniejszego chłopaka ze starszej klasy. Dosłownie szczęka mu opadła. Rozejrzałam się po Sali. Scott i Stiles również wpatrywali się we mnie z zaskoczeniem. I to wcale niemałym. Obaj wyglądali jakby zobaczyli ducha.

Wtedy wpadłam na fajny (jak dla mnie) pomysł. Pewnym siebie krokiem przeszłam wzdłuż stołówki prosto w stronę stolika Brada. Ze wszystkich stron słyszałam różne szepty.
- To naprawdę ona? Reyes?
- Nie wierzę! To Erica!
- Erica Reyes?
- Ale ona ładna!
Ton ich głosu wyrażał głównie podziw wymieszany z głębokim zaskoczeniem. Ładna? Och… Wiedziałam to.

Podeszłam do Brada i zabrałam jego kumplowi jabłko. Ugryzłam je i się uśmiechnęłam. Brad wpatrywał się we mnie jak w boginię. Gestem pokazał mi bym do niego zadzwoniła. Zachciało mi się śmiać, przez chwilę wyglądał jak z teledysku „Call me maybe”. Odwróciłam się, zarzucając włosami i wyszłam z jadalni nadal przegryzając owoc.

No proszę, najprzystojniejszy chłopak w szkole chciał się ze mną umówić. Pomyślałam, że chyba pokocham swoje nowe ja.

W drzwiach wpadłam na Lydie Martin. Od razu spojrzałam na jej oczy. Ani śladu łez. Nikt nie mógł widzieć łez Mrs. Perfect, pomyślałam z ironią. Posłałam jej złośliwy uśmieszek.
- Co to ma być? – rzuciła Lydia omotując mnie zdumionym spojrzeniem. Każde wymawiane przez nią słowo było jakby ważone w jej ustach.
- Hej, księżniczko – przywitałam się z fałszywą sympatią w głosie. – Skończyłaś już szlochać przez swojego księcia? – rzuciłam wrednie i wyminęłam ją. Skręcając przy szafkach, odwróciłam głowę by spojrzeć na dziewczynę. Lydia zaciskała wściekle usta i patrzyła na mnie spod zmrużonych powiek. Pomachałam jej.

Zadzwoniłam po Dereka, by po mnie przyjechał. Okazało się, że był w okolicy i zaraz mnie zabierze ze szkoły. Za sobą usłyszałam głosy Stilesa i Scotta. Automatycznie przyśpieszyłam. Nie mogłam pozwolić by mnie dogonili. W porę zdążyłam wyjść. Na parkingu, przy samym wejściu czekał już na mnie Derek w swoim czarnym aucie. Obeszłam samochód dookoła i usiadłam na miejscu pasażera. Wtem ze szkoły wypadli… moi dwaj prześladowcy – Scott i Stiles. Posłałam im promienny uśmiech, tak samo Derek i z piskiem opon odjechaliśmy.



Derek wysadził mnie przy swojej kryjówce w starym niedziałającym już podziemnym metrze, na końcu miasta, mówiąc mi, że razem z Laheyem mamy dzisiaj wieczorem śledzić McCalla.
- A ty co zamierzasz robić?
- Jadę przekonać Boyda – odparł spokojnie i natychmiast odjechał.

Weszłam do tunelu a później po schodach zeszłam do metra. Przypomniało mi się jak będąc małą dziewczynką często korzystałam z metra. Nigdy sama. Zawsze z tatą i zawsze sprawiało mi to ogromną radość. Zeszłam do podziemia i zaczęłam uważnie się rozglądać. Wszędzie walały się jakieś stare pudła, deski i gazety. Wzięłam głęboki wdech i poczułam okropny zapach stęchlizny. Skrzywiłam się z niesmakiem. Znajdował się też tutaj stary, zakurzony tramwaj. Trochę mnie to zdziwiło. Zaczęłam się mu przyglądać i dostrzegłam znajomą 9. Uśmiechnęłam się lekko. Tym tramwajem kiedyś przyjeżdżał mój tata z pracy. Wielokrotnie na niego czekałam na tej stacji. To było jeszcze wtedy, gdy mieliśmy mniej kasy a mój ojciec nie miał zbyt dobrze płatnej pracy. Sporo pieniędzy moi rodzice wydawali na lekarstwa dla mnie.

Usłyszałam znacząco odchrząkiwanie, uniosłam wzrok prosto na Isaaca Laheya, który stał w rozsuniętych drzwiach tramwaju. Skrzyżowałam ręce na piersi i zmarszczyłam brwi.
- To ty jesteś Erica – powiedział jakby z uznaniem. Zilustrował mnie uważnie i uśmiechnął się trochę kpiąco. Sama też mu się przyjrzałam. Lahey był zwyczajnym, szczupłym chłopakiem z ciemnymi lokami.
- Że co? – warknęłam.
- Na początku nie skojarzyłem. Teraz już wiem. Dziewczyna z epilepsją.

Przełknęłam ślinę i niemalże skuliłam się w sobie. W ostatniej chwili się powstrzymałam i rzuciłam mu groźne spojrzenie. O ile jego komentarz był nieco prymitywny, mój mógł wydawać się jeszcze gorszy.
- Tęsknisz za tatusiem? – spytałam opryskliwie. Ledwo dokończyłam to zdanie a jego dłonie już zaciskały się na mojej szyi, przyciskając moje ciało do chropowatej ściany.
- Uważaj co mówisz. – Jego oczy pociemniały, przepełnione były gniewem, rzucały mi błyskawice. Byłam pewna, że jest ode mnie silniejszy oraz bardziej porywczy, mimo tego nie broniłam się ani trochę. Nie bałam się, bo wiedziałam, że jestem potrzebna Derekowi, który w błyskawicznym tempie zbierał swoje stado. Isaac też to wiedział. Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniem, po czy mnie puścił. Cofnął się o kilka kroków i przejechał ręką po twarzy. Przez cały czas na mnie patrząc. Dotknęłam swojej szyi i wyczułam pod palcami lekkie zadrapanie. Zacisnęłam mocno usta, ale nic nie powiedziałam. Wiedziałam, że zaraz mi się to zagoi. Dopiero wtedy Lahey odwrócił wzrok.
- Ładny początek – skomentowałam ostro.
- To ty zaczęłaś – odparł oskarżycielsko Isaac.

Chyba się nie polubimy, pomyślałam i westchnęłam.
- Mamy zadanie na wieczór – zagadnęłam. Posłał mi pytające spojrzenie.
- Będziemy szpiegować McCalla – rzekłam zwyczajnie.
- Czyli zapowiada się nudny wieczór… W dodatku z tobą – odpowiedział mi. Rzuciłam mu nieprzyjemne spojrzenie i już miałam mu jakoś odpyskować, gdy nagle zadzwonił mi telefon. Wyciągnęłam komórkę i spojrzałam na wyświetlacz. MAMA. Szlag. Rzuciłam krótkie spojrzenie Isaacowi i odebrałam.
- Gdzie ty się podziewasz?! – zawołała na starcie moja matka nie dając mi dojść do słowa.
- Ja…
- I dlaczego uciekłaś ze szkoły?!
- Mogę to wytłumaczyć – zaczęłam cicho, ale prawda była taka, że nie mogłam. Bo co niby miałam powiedzieć? Alfa mnie zgarnęła, to nie moja wina… Taa, jasne.
- Och tak? A kiedy będziesz w domu? – spytała mnie ze złością mama. Była to dla mnie niecodzienna sytuacja. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz któryś z rodziców się na mnie złościł lub się ze mną kłócił. Jednakże… Ja też nigdy wcześniej nie sprawiałam problemów.
- Zaraz – odpowiedziałam krótko.
- Oby – rzuciła mi oschle do słuchawki i rozłączyła się.

Kombinowałam jak tu dotrzeć do domu w krótkim czasie. Zerknęłam na Laheya, który przyglądał się swoim trampkom z zainteresowaniem.
- Mógłbyś mnie podrzucić? – zapytałam i zatrzepotałam zalotnie rzęsami. Isaac spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Po pierwsze: ścigają mnie, więc raczej się stąd nie ruszam. Po drugie: ciekawe czym? A po trzecie: to – tu powtórzył mój gest, co wyglądało naprawdę śmiesznie w jego wykonaniu – na mnie nie działa.

Mimowolnie uśmiechnęłam się lekko i rozejrzałam się po metrze. Widząc w kącie, pod schodkami rower wpadł mi do głowy inny pomysł.
- To twój? – spytałam wskazując na znalezisko. Spoglądając na mnie podejrzliwie, ostrożnie pokiwał potakująco głową. Wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu.
- Pożyczam! – zawołałam radośnie i nie zważając na protesty podeszłam do roweru i chwyciłam za jego kierownicę.



Późnym wieczorem powiedziałam mamie, że trochę źle się czuję i położę się wcześniej. Moi rodzice oglądali jakiś teleturniej a po pół godzinie położyli się spać. Wtedy wymknęłam się przez okno. Z bijącymi sercem zabrałam rower Isaaca i wyjechałam nim na ulicę. Nigdy wcześniej nie wymknęłam się przez okno. Z satysfakcją stwierdziłam, że to wcale nie takie trudne i całkiem ekscytujące.

Nagle zadzwonił do mnie Isaac, odebrałam trzymając kierownicę jedną ręką.
- Co jest?
- Przyjdź na lodowisko. Cała czwórka tu jest – oznajmił sucho Lahey i rozłączył się. Westchnęłam, ale posłusznie pojechałam we wskazane miejsce.

Gdy się tam zjawiłam, dostrzegłam samochody Stilesa i Allison Argent. Ani śladu Isaaca. Rozglądnęłam się uważnie po parkingu.
- Reyes! – usłyszałam głośny syk. Uniosłam głowę i dostrzegłam, że Isaac siedzi na daszku i zagląda do środka przez okienko. Gestem ręki mnie zawołał. Przełknęłam ślinę i przez chwilę zastanawiałam się jak mam się ku niemu wdrapać. Spontanicznie postanowił tam po prostu wyskoczyć. Oparłam rower o ścianę budynku w niewidocznym miejscu. Pod miejscem, w którym siedział Isaac, zobaczyłam stertę kartonowych pudeł, od których się odbiłam i zwinnym ruchem wskoczyłam na daszek. Ostrożnie usiadłam tuż obok chłopaka. Bardzo blisko, tak żeby w razie czego się go chywycić.
- Teraz będziesz tak bezkarnie jeździć sobie moim rowerem? – spytał z poirytowaniem.
- Tak. – Wyciągnęłam szyję. – Co robią?
- Grają w hokeja – odparł ironicznie Isaac i spojrzał na mnie z jeszcze większą irytacją. Prychnęłam.

Na lodzie widziałam tylko Stilesa i Lydię. Trzymali się za ręce. Poczułam głębokie ukłucie zazdrości. Skrzywiłam się nieznacznie. Chciałam być na miejscu Lydii. Dziewczyna jednak wcale nie dostrzegała tego, że jest tam z najsympatyczniejszym facetem w tym stanie ani też tego, że owy chłopak wlepia w nią zakochane spojrzenia. Nieco zła odwróciłam wzrok i skupiłam się na samochodach jeżdżących po drodze.

Po dobrych piętnastu minutach, Isaac szturchnął mnie chyba z całej swej wilkołaczej siły. Warknęłam rozłoszczona, bo prawie straciłam równowagę. Spojrzałam na niego spod zmrużonych powiek, ale on zignorował to.
- Patrz – wskazał mi Lydię, która klęczała na lodzie i krzyczała. Dopiero gdy wytężyłam słuch to usłyszałam jej piskliwy, drażniący ucho krzyk. Stiles ukląkł przy niej i próbował ją odciągnąć, jednak nie dał rady. Po chwili obok niego pojawili się Scott i Allison. Dopiero we trójkę udało im się ją odciągnąć. Patrzyliśmy na całą scenę nieco zszokowani.
- Co z nią? – spytał mnie Isaac. Wzruszyłam ramionami.
- Coś świruje – odpowiedziałam zgryźliwie. Jednak nie byłam tego taka pewna, Lydia Martin była zbyt doskonała, by tak po prostu ześwirować.

Czekaliśmy aż trójca uspokoi Lydię, a potem patrzyliśmy jak wszyscy w ciszy odjeżdżają. W końcu zostaliśmy sami.
- To co robimy? – zapytał Lahey. Siedziałam sztywno i nic mu nie odpowiadałam. Myślałam nad tym, co widzieliśmy oraz o tym co się działo z Lydią. Prawdopodobnie było to coś niedobrego. I wtedy przypomniały mi się słowa Jacksona, kiedy krzyczał na Lydię w szkole. Wtedy wydawały mi się bezsensowne… Ale teraz... Postanowiłam z nią pogadać. Ot, tak po prostu. Może była to impulsywna decyzja, ale byłam zdeterminowana.
- Ty wracasz do kryjówki, a ja idę odwiedzić Martin – oznajmiłam twardo. Spojrzał na mnie jak na idiotkę po raz nie wiem który już dzisiaj oraz z lekkim niedowierzaniem.
- Oszalałaś?! – rzucił zaskoczony. Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie i zwinnie zeskoczyłam z dachu.
- Czuję, że to ważne – odparłam z przekonaniem. Chłopak zeskoczył zaraz za mną i wytrzeszczył na mnie oczy.
- Ona po prostu jest psychiczna. – Puściłam jego uwagę mimo uszu.
- Wracaj do Dereka – rozkazałam i pobiegłam po rower.
- Reyes, to idiotyczne! – krzyknął za mną, gdy już wsiadałam na rower. Nie zwróciłam na niego uwagi, pośpiesznie odjechałam.

Może to głupie, ale wtedy gdy dziewczyna krzyczała wpatrując się w tafle lodu, niemalże wyczułam jej strach i jakby poczucie samotności. A te dwa uczucia towarzyszyły mi zawsze w szkole przed moją przemianą. I dlatego odczuwałam do niej chwilową sympatię.
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime30/8/2012, 15:25

Witam Smile
Coraz bardziej podoba mi się narracja prowadzona ze strony Ericki. Wraz z przemianą zyskała pewność siebie i trochę charakterku. Wink Lubię Twoją wersję tej dziewczyny.
Bardzo ciekawe relacje nawiązują się między nią a Laheyem. Zaczynam lubić ich duet, zwłaszcza, że nie raz będą mieć ze sobą do czynienia. :Rolling Eyes:
Cieszę się, że opowiadanie nawiązuje do scen w serialu oraz bardzo podoba mi się Twój własny wkład i wprowadzane zmiany. Kurde, niezła jesteś. ❤
Technicznie podchodząc do rzeczy, błędy w dialogach zostały poprawione (co, swoją drogą, bardzo mnie cieszy), więc pozostały mi tylko dwie drobniutkie uwagi: "Zilustrował" (poprawnie: zlustrował) oraz "omotując" (poprawnie: omiatając lub obrzucając). Smile
I co mnie rozbroiło: Erica porusza się po Beacon Hills Isaac'owym rowerem. Laughing
Można wiedzieć, kiedy pojawi się następny wpis, którego wyczekuję z niecierpliwością? Razz
Pozdrawiam
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime30/8/2012, 22:40

OMG! Jak mi miło niezmiernie! Dziękuję! A błędy zaraz poprawię. Smile Cieszę się, że komuś się TO podoba. A następny rozdział... Być może w niedziele lub poniedziałek.
Również pozdrawiam!
Powrót do góry Go down
Farey
Ugryziony
Ugryziony
Farey


Liczba postów : 431
Punkty : 0
Join date : 08/05/2012
Age : 26
Skąd : Gliwice

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime2/9/2012, 16:48

Normalnie myślałam, że z krzesła spadnę ze śmiechu na wyobrażenie tak perfekcyjnej Ericki jadącej na rowerze Isaaca lol! Surprised

Ale mniejsza z tym. Czeka nas rozmowa Lydii i Ericki, na co się ogromnie cieszę, bo obie te postacie uwielbiam. Cool

Także no czekam na kolejny rozdział.
Weny Aniu Smile
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime15/9/2012, 21:28

Cześć! Wink Po pierwsze, bardzo przepraszam za takie opóźnienie! Miałam szlaban a potem zaczęła się szkoła i wiecie... I LO i tak jakoś wyszło. Rozdział jakościowo... Hmmm sami oceńcie i nie bijcie za mocno Smile.



Rozdział 3

PRZYJACIÓŁKA



Przez chwilę stałam i patrzyłam na dość duży dom Lydii Martin. Bardziej przypominał mi małą willę z basenem niż dom jednorodzinny. W końcu rzuciłam niedbale rowerem o trawnik i zadzwoniłam na dzwonek do drzwi. Było już późno i zastawiałam się jakiej wymówki będę musiała użyć przed panią lub panem Martin. Na szczęście otworzyła mi jasnowłosa Lydia. Zauważyłam, że szczerze zdziwiła się na mój widok.
- Czego tutaj szukasz? – spytała mnie swoimi aroganckim tonem. Nagle spostrzegła Isaacowe „coś” za moimi plecami. Zmarszczyła brwi.
- W dodatku na tym starym, wyjętym ze śmietnika rowerze – dodała z lekką pogardą. Przewróciłam oczyma.
- Nie jest mój – odparłam wyjaśniająco. – Może porozmawiamy?

Dziewczyna zaśmiała się i oparła o framugę drzwi.
- Naprawdę mamy jakieś wspólne tematy do rozmów? – spytała kpiąco, wydymając usta.
- Nawet nie wiesz jak wiele – odparłam jej ironicznie. – Słuchaj, naprawdę powinnyśmy pogadać. – Dziewczyna pokręciła przecząco głową i chwyciła drzwi, które pewnie chciała zamknąć. Odruchowo, chcąc ją zatrzymać, powiedziałam to, co mi pierwsze przyszło na myśl. - Wiem co się z tobą dzieje.

Blefowałam. Chciałam tylko dowiedzieć się czegoś od niej, być może dzięki informacjom mogłabym pomóc jakoś Derekowi.
- Nie wiesz – zaprzeczyła ostro, ale i z nutką niepewności jasnowłosa. To dało mi przewagę.
- Wiem. Jackson mówił coś o tym, że jesteś odporna, prawda? I że to przeszło na niego. Czy wiesz o co mu chodziło, Lydia?
- Ja… Nie… - Lydia była najwyraźniej zakłopotana. Nie miałam żadnego pomysłu jak doprowadzić do sedna sprawę, jednocześnie też wiedziałam, że dziewczyna nie ma o niczym żadnego pojęcia. Pozostawałam w sytuacji bez wyjścia, jedyne na co mogłam liczyć to, to, że dziewczyna sama do czegoś dojdzie i zacznie mówić lub pytać.
- Nie mam pojęcia o co mu chodziło i kompletnie nie wiem o czym mówisz! – warknęła nagle i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Była to tak niespodziewana reakcja, że przez chwilę stałam z otwartą buzią przed drzwiami.

Nagle usłyszałam jakiś szelest i zanim zdążyłam się zorientować co to, już leżałam na trawniku, a nade mną Scott. Jego oczy stały się żółte, a on wystawiając kły warczał na mnie wściekle. Spróbowałam go zepchnąć, ale trzymał mnie zbyt mocno. Zmarszczyłam brwi i również zawarczałam.
- W takie zabawy to się z Allison baw – warknęłam ostro.
- Co tutaj robisz?
- Odwiedzam koleżankę – odpowiedziałam sarkastycznie i z całej siły odepchnęłam chłopaka. Stanęłam na równych nogach i zmierzyłam go groźnym spojrzeniem. Oboje doszliśmy do siebie.
- Idź stąd, Erica – powiedział McCall i założył ręce na piersi.
- Masz zamiar stać tutaj całą noc? – spytałam zaczepnie.
- Tyle ile będę musiał.

Scott był niskim brunetem o ciemnej, latynoskiej karnacji i brązowych oczach. Nie wydawał mi się nigdy przystojny, raczej przeciętny. Zawsze był miłym chłopakiem, takim pełnym ciepła i do czasu, gdy stał się wilkołakiem, zawsze był ofiarą i ofermą. Nigdy przez nikogo niezauważanym. Gdy tak mierzyliśmy się wrogimi spojrzeniami wydał mi się tylko zbędnym, irytującym zgredem. Przewróciłam oczyma z zażenowaniem.
- Do zobaczenia w szkole – mruknęłam. Mój głos zabrzmiał wyjątkowo miło – fałszywie miło. Zanim Scott zdołał się odezwać, wzięłam rower Isaaca i odjechałam.
- Czekaj! – zawołał za mną Scott. – Erica!

Tylko przyśpieszyłam, nie miałam najmniejszego zamiaru z nim dłużej rozmawiać.



Leżąc już w swoim łóżku rozmawiałam przez telefon z Derekiem.
- Derek, zrozum, przeczuwam, że Lydia jest… czymś w rodzaju klucza – mówiłam szeptem, bardzo podekscytowana moją intuicją.
- Klucza? Jakiego klucza?
- No nie wiem! Jackson powinien być wilkołakiem, prawda?
- Powinien…
- A Lydia? Przecież ona też została pogryziona.
- To co innego – westchnął. - Słuchaj, Erica, nie zaprzątaj sobie tym głowy – powiedział ostro Derek. W oddali usłyszałam narzekania Isaaca, mówił coś o tym, że nie mam żadnych zajęć ani obowiązków. Warknęłam zniecierpliwiona.
- On ma rację. Musisz mnie słuchać a ja ci mówię: zostaw to. Inaczej… każe Isaacowi wszędzie za tobą chodzić. Chcesz tego?
- Nie. – Moja odpowiedź była krótka i stanowcza. Rozłączyłam się i rzuciłam ze złością telefon na moje jeansy, które leżały na krześle nieopodal łóżka.

Nagle mnie olśniło. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Ale przecież przyjaźnić się z nią mogę! – szepnęłam zwycięsko do sufitu. Nadal z uśmiechem zamknęłam oczy. Czułam, że to ważne, dlatego nie mogłam dać za wygraną.



Następnego dnia, koło swojej szafki natknęłam się na McCalla.
- Wydajesz się być zdenerwowany – zauważyłam z miną niewiniątka. Uśmiechnęłam się do niego z satysfakcją.
- Kto będzie następny? – spytał mnie tonem twardym i nieznoszącym sprzeciwu.
- Dlaczego ktoś miałby być? – odpowiedziałam ze wzruszeniem ramion pytaniem na pytanie. Zmrużył na mnie nieprzyjemnie oczy.
- Derek potrzebuje stada. Ty, Isaac to za mało, kto będzie tym trzecim?
- Przecież mamy ciebie – odparłam przekornie słodkim głosem. Warknął na mnie, ze zdumieniem uniosłam brew. Przez chwilę milczałam po czym zaczęłam do niego podchodzić i popchnęłam go lekko na szafki. Kątem oka wcześniej dostrzegłam Allison i chciałam jej zrobić trochę na złość. Oparłam ręce tuż obok jego głowy i popatrzyłam na niego zalotnie.
- Spójrz na mnie, Scott – ale wtedy on zerknął w stronę swojej dziewczyny. Zaśmiałam się. – No tak, masz oczy tylko dla niej.

Chłopak ścisnął mnie za nadgarstki i odsunął od siebie. Był wściekły. Wzrokiem szukał Argent, ale ta już zniknęła. Uśmiechnęłam się do niego i na pożegnanie wysłałam mu buziaka, po czym odeszłam do klasy. Miałam teraz historię i z tego, co wiedziałam Lydia też.

Gdy tylko weszłam do klasy od razu zauważyłam dziewczynę, która siedziała sama. Wszyscy omijali ją z daleka. Wcześniej Lydia była lubiana albo przynajmniej szanowana, ale po tej akcji z bieganiem po lesie nago, każdy szeptał za jej plecami i raczej nikt nie chciał z nią choćby porozmawiać. Lydię Martin bynajmniej wcale to nie krępowało, chodziła z wysoko podniesioną głową i nikim się nie przejmowała. Usiadłam koło niej i przywitałam ją ciepłym uśmiechem.
- Dlaczego tutaj usiadłaś? – zapytała mnie wskazując palcem na moje miejsce. Zaśmiałam się szczerze.
- Było wolne, prawda?
- Owszem, ale…
- Słuchaj, Lydiuniu – zaczęłam łagodnie. Na dźwięk zmiękczenia jej imienia, wytrzeszczyła na mnie oczy z niedowierzaniem i lekką niechęcia. – Zapomnijmy o tym co było. Jesteśmy bardzo podobne i wydaje mi się, że potrzebujemy siebie nawzajem i możemy sobie nawzajem pomóc.

Jasnowłosa spoglądała na mnie z zaskoczeniem. Wyciągnęłam do niej rękę na zgodę a ona, choć niepewnie, ujęła ją. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ale to nie znaczy, że od razu zacznę ci pożyczać buty i ciuchy.
- Oczywiście! – zapewniłam poważnie, choć w duszy się śmiałam. Lydia czasami kojarzyła mi się z typową, plastikową blondynką. – Ale tak na dobry początek możemy wybrać się razem na zakupy?

Dziewczyna zerknęła na mnie podejrzliwie.
- Wiedziałam, że chodzi ci tylko o porady w kwestii ubrań. A uwierz, przydałyby ci się – oznajmiła wskazując moje ubrania. Spojrzałam na siebie, a później przeniosłam pytające spojrzenie na nią. Miałam na sobie fioletową bluzkę z głębokim dekoltem, czarne, obcisłe bolerko i czarne rurki.
- Coś nie tak?
- Zbyt otwarcie – skomentowała Lydia i zaczęła notować w swoim zeszycie to, co mówił nauczyciel.

Również i ja zaczęłam robić sobie notatki z lekcji. Zauważyłam, że Brad wpatruje się we mnie bez większego skrępowania. Odwzajemniłam spojrzenie, a wtedy on mi mrugnął. Uśmiechnęłam się do niego zalotnie i zatrzepotałam rzęsami.
- Panie Newton! – upomniał go nauczyciel a ja nie byłam w stanie powstrzymać uśmieszku. – Mógłby pan skupić się na lekcji a nie na pannie Reyes?

Oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. Zerknęłam na Lydię, która przewróciła oczami i posłała mi wymowne, nieco pogardliwe spojrzenie.
- No co? – szepnęłam.
- Woda sodowa ci do głowy uderzyła – stwierdziła dziewczyna.
- Nieprawda – mruknęłam cicho. – Ja tylko wykorzystuje swoje atuty.
- Wydatne, warto dodać – mruknęła i zrobiła tą swoją zabawną minę z powiększeniem źrenic.
- Zazdrościsz mi? – spróbowałam sprowokować ją cicho, bo nauczyciel tym razem na mnie spojrzał karcąco.
- Nie mam czego – odparła mi dziewczyna z lekkim uśmiechem. Przytaknęłam. Jasnowłosa też była ładna i zarówno ona jak i ja, miałyśmy swoje atuty, którymi na pewno mogłybyśmy wyrwać wszystkich chłopców w tej szkole.

Na lunchu podsłuchałam rozmowę Stilesa i Scotta. Zorientowali się, że trzecim wilkołakiem zostanie Boyd. Powiadomiła o tym Dereka, który kazał mi natychmiast jechać do domu Boyda. Wbrew obietnicy, którą złożyłam tacie, znów urwałam się z lekcji. Pedałowałam ile sił w nogach tylko po to, by zdążyć przed Stilesem. I dzięki wilkołaczym zdolnościom udało mi się. Schowałam rower i czekałam na chłopaka. Gdy tylko się zjawił, uszkodziłam mu samochód, wyjmując z niego jakąś część z silnika. Niezbyt znałam się na autach, ale uznałam, że może być ona przydatna. Szatyn nerwowo dobijał się do drzwi, ale nikt mu nie otwierał. Pociągnęłam bluzkę, odsłaniając nieco dekolt.
- Cześć Stiles – przywitałam się. Szatyn odwrócił się do mnie z niemałym szokiem.
- Erica… Cześć… Jaa… Szukam… Eee.
- Boyda? – dokończyłam niewinnie. Śmiałam się z niego w duchu. Był taki słodki, gdy był zmieszany czy zakłopotany.
- Tak! – potwierdził. Przez cały czas, twardo patrzył mi prosto w oczy. Chciałam go sprowokować, więc rzuciłam mu podejrzliwie spojrzenie. Chłopak z przestrachem przełknął ślinę.
- Wiesz, że to, co teraz robisz jest w pewnym sensie trochę śmieszne? – spytałam a on zaprzeczył ruchem głowy. Przestąpiłam z nogi na nogę w lewo i, w prawo. A on cały czas podążał za moimi oczami. – Przez cały czas patrzysz tylko w moje oczy.
- I to takie śmieszne?
- Tak! – odparłam. – Bo jest coś w rodzaju spoglądania, gdy próbujesz nie patrzeć tam, gdzie chcesz spojrzeć. – Zbliżyłam się do niego, tak, że gdybym zrobiła jeszcze krok mogłabym go pocałować. Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego uważnie, był ode mnie niewiele wyższy, więc musiałam patrzeć trochę w górę.
- Chcesz ładne, długie, twarde spojrzenie, prawda?

Chłopak na chwilę przymknął oczy i pokręcił przecząco głową mówiąc, że nie.
- Och, nie? Więc to tylko moje oczy?
- Tak to tylko twoje oczy. Masz bardzo ładne oczy.
- Mam bardzo ładne wszystko – poprawiłam go pewnym siebie tonem.
- I nowoodkrytą pewność siebie. Wow! Gratuluję, Erica. Teraz muszę już iść…
- Nigdzie nie idziesz – warknęłam stanowczo i położyłam rękę na jego klatce piersiowej. Chłopak skrzywił się jakby z bólu, choć wcale nie wbiłam mu pazurów do ciała.
- Dlaczego nie?
- Masz problemy z autem – oznajmiłam i uderzyłam go ową częścią auta, którą wyjęła zza pleców. Chłopak upadł, sprawdziłam czy wszystko z nim w porządku i wrzuciłam go do kontenera na śmieci niedaleko domu Boyda.
- To za wszystkie lata ignorancji – warknęłam i zatrzasnęłam kontener z trzaskiem.

Wtedy zadzwonił do mnie Isaac. Z ociąganiem odebrałam.
- Gdzie ty się podziewasz? – usłyszałam jego głos przepełniony pretensją.
- Pozbywam się giermka McCalla, a co?
- Czekamy na ciebie na lodowisku.
- Lahey, powiedz Derekowi, że dzisiaj nie mogę.
- Jak to nie możesz?! – krzyknął Isaac. Skrzywiłam się nieznacznie, ponieważ jego głos zabrzmiał zbyt donośnie w mojej głowie.
- Nie mam zamiaru już zawsze odwalać czarnej roboty. Dzisiaj musicie poradzić sobie sami.
- Czy ty się buntujesz? – usłyszałam jego kpiący głos. Zezłościłam się i przez chwilę zagryzałam wargi.
- Po prostu nie mogę, ok? W odróżnieniu od ciebie mam jeszcze rodziców i muszę stosować się do ich zakazów! – zawołałam i nie czekając na odpowiedź, rozłączyłam się. Znów mu dogryzłam, ale tym razem nie czekałam na jego reakcje. Westchnęłam. Usłyszałam ponownie dźwięk telefonu, wyjęłam go, myśląc, że pewnie Isaac napisał mi coś obraźliwego, ale… To była Lydia. Zaprosiła mnie do siebie, pisząc, że pojedziemy jej autem do galerii.

Zadzwoniłam do mamy, że idę na zakupy z przyjaciółką i na rowerze Isaaca pojechałam do Lydii. Zostawiłam rower pod jej garażem i zadzwoniłam do drzwi. Otworzyła mi jasnowłosa, z uśmiechem bawiła się kluczami od swojego samochodu.
- Jesteś! To co, jedziemy? – rzuciła niemalże przyjaźnie.
- Jasne – odparłam swobodnie. Skierowałyśmy się do garażu, otwierając go, dziewczyna zauważyła mój rower. Rzuciła mi to swoje wymowne spojrzenie, na które westchnęłam.
- Naprawdę nurtuje mnie skąd go masz – zagadnęła mnie Lydia. Uśmiechnęłam się gorzko i spuściłam na chwilę wzrok.
- To rower Isaaca. Obecnie to ja go przechowuję i używam – odparłam z lekką niechęcią. Nie chodziło o rower lecz o wspomnienie tego, co mu powiedziałam. Być może byłam trochę wredna.
- Isaaca? Isaaca Laheya? – upewniła się dziewczyna, czym wyrwała mnie z zamyślenia. Przytaknęłam.
- No nieźle – mruknęła Lydia i wsiadła do samochodu, ja również. Zapięłam pasy a ona ostrożnie zaczęła wyjeżdżać. Skierowała się na ulicę. – Przyjaźnisz się z mordercami?
- Yep! I z wariatkami – powiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem i spojrzałam na nią znacząco. Ona rzuciła mi krótkie, ale lekko poirytowane spojrzenie. Jednak zaśmiała się. Zawtórowałam jej. Przez chwilę czułam się jak normalna nastolatka.

Powrót do góry Go down
Miss_Lena
Stały Bywalec
Stały Bywalec
Miss_Lena


Liczba postów : 89
Punkty : 15
Join date : 28/10/2012
Age : 27

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime28/10/2012, 21:52

Uwielbiam twoją Ericę! Uwielbiam. I podobają mi się twoje zmiany. Smile Czekam na więcej!
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime28/10/2012, 22:27

Uhh! Nareszcie! Czekałam aż ktoś skomentuje, bym mogła dodać nowy post! Wink Kolejny rozdział i dedyk dla Miss_Lena. Dzięki Ci Wink)


Rozdział 4

BAL DOBROCZYNNY


Wchodząc do kuchni poczułam zapach babeczek. Uśmiechnęłam się lekko.
- Dzień dobry! – zawołałam entuzjastycznie do mojej mamy, która stała w kuchni ubrana w swój niebiesko-biały fartuszek. Odpowiedziała mi, nie odrywając wzroku od tacki, na której stało sześć rzędów po cztery czekoladowe muffinki. Wzięłam jedną z nich i natychmiast zaczęłam ją jeść.
- Erica! – zawołała mama karcąco, chociaż oczy jej się śmiały. Bezradnie wzruszyłam ramionami.
- Przecież wiesz, że je uwielbiam! – usprawiedliwiłam się. Mama pokręciła przecząco głową i z zażenowania uniosła oczy ku sufitowi.
- Właściwie to z jakiej okazji je robisz? – spytałam z zaciekawieniem.
- Dzisiaj jest bal dobroczynny, zapomniałaś?
Moja mama była niewiele wyższą ode mnie, szczupłą blondynką o rumianej cerze, brązowych oczach i malinowych ustach. Jej włosy kiedyś były gęste i długie, teraz nosiła je wiecznie związane w koński ogon. I choć robiły się jej już niewielkie kurze łapki koło oczy, to nadal była bardzo ładna. Również dobrze można by ją wziąć za moją starszą siostrę. Przypominała trochę Izę Miko, taką polską aktorkę, tylko w starszym wydaniu. I nie było w tym nic dziwnego, że większość mężczyzn nadal się za nią oglądało na ulicy. Jej wygląd raczej sugerował kobietę sukcesu na jakimś wysokim i dobrze płatnym stanowisku. Prawniczka? Tancerka? Ewentualnie dziennikarka. I pewnie nikt by nie zgadł, że moja mama to cudowna gospodyni domowa. Lubiła nią być i zawsze ją za to podziwiałam. Marie Reyes z wielką ochotą angażowała się w akcje dobroczynne takie jak aukcje w kościele, pikniki czy też właśnie bale. Piekła ciasta i babeczki, oddawała stare ubrania i książki oraz wspomagała harcerstwo. Ktokolwiek kojarzył moją mamę, a znali ją chyba wszyscy, nie kojarzył mnie z nią. Przynajmniej do czasu transformacji.

- Tak, zapomniałam – przyznałam po chwili. Kobieta westchnęła.
- Ale mam nadzieję, że się wybierasz? – zagadnęła i włożyła kolejna porcję do piekarnika.
- Mamo… Muszę? – jęknęłam wywracając oczyma.
- Myślałam, że to lubisz. - Zdziwiła ją nieco moja reakcja. Zawsze bez słowa sprzeciwu pomagałam jej w tych akcjach chociaż tego nienawidziłam. Ilekroć pojawiałam się na balach, aukcjach czy piknikach trzymałam się jak najbardziej z boku i nie chciałam się wyróżniać. Pasowało mi bycie niewidzialną. Lepiej być niewidzialnym niż wyśmiewanym.
- Chyba, że się z kimś umówiłaś…? Słonko, czy ty masz chłopaka? – rzuciła mama prosto z mostu. Ze zdumienia aż otworzyłam buzię i spojrzałam na nią lekko zszokowana.
- Czemu tak sądzisz? – zapytałam.
- Często ostatnio wychodzisz i te zmiany w wyglądzie – zmarszczyłam brwi a ona spuściła wzrok, wyglądała jakby chciała jeszcze coś dodać. Zaczęła bawić się niezdarnie ciastem. – Iii ten rower…
- Och, nie! Błagam cię! – zawołałam, przerywając jej. Zaczęłam się śmiać, co oni wszyscy mieli z tym cholernym rowerem?
- Nie chodzi o to, że nie mogłabyś go mieć… Chciałabym tylko wiedzieć kto to – powiedziała nieco zmieszana.
- Nikt, mamo – odparłam z uśmiechem. – Przechowuje rower przyjaciela – skłamałam gładko.
- Przyjaciela?
- Owszem. Czy mogę zachować choć trochę prywatności?

Mama pokiwała przytakująco głową i zaczęła posypywać nową dostawę muffinków czekoladą z wierzchu. Przyglądałam się jej poczynaniom z lekkim uśmiechem i niezauważalnie podkradłam jej kolejną muffinkę i szybko ją zjadłam. Niestety, moja mama to zauważyła i mrużąc oczy, pogroziła mi palcem.
- Zjedz lepiej śniadanie! – upomniała mnie. Zaśmiałam się, ale posłusznie wyjęłam z szafeczki płatki i wsypałam je do niebieskiej miseczki. Po czym zalałam zimnym mlekiem. Usiadłam na stołku barowym, naprzeciwko mamy i zajęłam się jedzeniem.

Zastanawiałam się czy mogłabym pójść na bal dobroczynny. Wyglądałam lepiej niż kiedyś, o wiele lepiej, można powiedzieć, że byłabym nawet pożądanym obiektem. Mogłabym zaprosić na przykład Dereka. Chociaż pewnie przyprawiłabym tym mamę o zawał. Uśmiechnęłam się na samo wyobrażenie sobie jej miny.
- Czemu się uśmiechasz? – spytała mnie rodzicielka z nutką dobrotliwości w głosie.
- Czy mogę kogoś zaprosić na bal?
- Oczywiście, że tak! – zawołała mama z szerokim uśmiechem. – Im więcej tym lepiej. A kogo?
- Kolegę – odparłam niezobowiązująco. Sama jeszcze nie wiedziałam kogo mogłabym wziąć ze sobą.
- Nie ma problemu. Och i wiesz co? Przypomniało mi się, że na dzisiejszym balu będą też państwo Martin. To główni wspomożyciele tej akcji. Pewnie będzie z nimi ta twoja koleżanka… Jak ona miała na imię? Livia?
- Lydia, mamo – poprawiłam ją delikatnie. – To fajnie.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko i wytarła dłonie o fartuch. Nagle mój telefon zawibrował i rozległ się świergot ptaków, wyjęłam go i szybko odczytałam sms od Dereka o treści: „ZA GODZINĘ OBOWIĄZKOWY TRENING! O B O W I Ą Z K O W Y!”. Cicho westchnęłam.
- Jeszcze tylko spytam ojca czy mi to zawiezie i z głowy – oznajmiła mama ocierając demonstracyjnie czoło rękawicą kuchenną. Przez chwilę przyglądałam się muffinkom i nagle wpadłam na pewien pomysł.
- Wiesz, pojadę z nim. Dopilnuję by dowiózł je w całości i nie zjadł żadnej – oznajmiłam ochoczo, szczerząc zęby. Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Nie wiem czy moje muffinki będą z wami bezpieczne – zaśmiała się.
- Słowo harcerza! – zawołałam wesoło.




Dowieźliśmy wszystkie dostawy babeczek w całości. Po drodze rozmawialiśmy i trochę wspominaliśmy. Na powrocie poprosiłam ojca, by wysadził mnie przy parku, z którego do starej stacji metra było już tylko trzy kilometry. Dostałam się tam w kilka minut i żwawo zbiegłam do podziemi metra.
- Cześć! – zawołałam do Boyda, który siedział na schodkach. Czarnoskóry chłopak przyłożył palcem do ust i wskazał mi stojącego na środku Dereka. Naprzeciwko niego stał Isaac, który nagle rozpędził się i odbijając się od słupa wpadł na Dereka z olbrzymią siłą. Nasz Alfa jednak bez większego trudu rzuciła nim o ziemię. Uniosłam brew ze zdziwieniem. Lahey wstał i spróbował tego samego jeszcze raz. Z tym samym rezultatem.
- Zaskoczenie – podpowiedział mi Boyd a ja przytaknęłam i niezauważalnie przemknęłam za plecami Dereka. Wdrapałam się na stary tramwaj i patrząc na to jak po raz kolejny Isaac uderza o ziemię, przygotowałam się do skoku.

Derek mnie wyczuł, obracając mną w powietrzu, również uderzył mną o ziemię. Zaryłam twarzą. Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że mi się uda.
- Czy ktoś spróbuje nie być kompletnie przewidywalnym? – warknął ze złością Derek. W mgnieniu oka wstałam i skoczyłam na niego. Oplotłam go nogami i zarzuciłam mu ręce na szyje. Zaczęłam go natarczywie całować a on to odwzajemniał. Jego zarost drapał mnie w twarz. Ugryzłam go, ale zanim zdążyłam go jeszcze jakoś zaatakować, mężczyzna odepchnął mnie z całej siły i znów wylądowałam na tyłku tuż obok Isaaca, który popatrzył na mnie z pogardą wymieszaną z podziwem. Podparłam się na łokciach.
- Robisz to po raz ostatni – powiedział Derek.
- Dlaczego, ponieważ jestem Betą? – zapytałam sarkastycznie.
- Nie. Dlatego, że mam dla ciebie kogoś innego – odparł lekko. Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Że co?!
- Skończyliśmy? – spytał Isaac, nie dając szansy na odpowiedź ze strony Dereka. Popatrzyłam na niego wymownie, czego nie zauważył. – Bo mam jakieś sto kości, które potrzebują kilka godzin, by się zagoić.

Dostrzegłam w oczach Dereka płomienie. Jeśli chodzi o dostrzeganie czy wyczuwanie emocji to… Isaacowi zdecydowanie brakowało tej intuicji. Derek podszedł do niego i stanowczo wykręcił mu rękę. Wzdrygnęłam się z przestrachem.
- Sto jeden – powiedział Derek i patrząc mu prosto w twarz mówił: – Myślicie, że uczę was jak walczyć? Tak?! Uczę was jak PRZEŻYĆ!

Puścił chłopaka i podrapał się po brodzie. Jego postawa zdawała się zachowywać stoicki spokój, ale jak dla mnie mógł równie siedzieć po turecku, głęboko oddychając i mówiąc „om, om” a i tak wrzałby ze wściekłości. Isaac spojrzał na mnie, ale widząc moją przestraszoną minę szybko odwrócił wzrok.
- Jeśli chcą nas zabić to czemu po nas nie przyjdą? Na co czekają? – zapytał buntowniczo Isaac. Miałam ochotę go szturchnąć. Wyraźnie prowokował alfę.
- Nie wiem! – krzyknął Derek a ja znów się wzdrygnęłam. – Ale coś planują, a w szczególności ty wiesz, że to nie jest nasz jedyny problem. – Spojrzał na mnie a później na Boyda. – Cokolwiek zabiło ojca Isaaca, myślę, że zabiło również kogoś poprzedniej nocy. Dopóki nie dowiem się co to jest, musicie nauczyć się tego, co sam wiem. I to najszybciej jak tylko się da.

Po tych słowach wszedł do tramwaju i zamknął za sobą drzwiczki.
- Myślicie, że jest bardzo zły? – spytałam ostrożnie.
- A co, księżniczko? – warknął ze złością Isaac.
- Wieczór mam zajęty – szepnęłam cicho.
- Czy tylko ja w tym stadzie odwalam najgorszą robotę?! – Isaac wstał gwałtownie i zaczął się przechadzać tam i z powrotem. – Dobrze się bawicie?!
- Wyluzuj, stary – odezwał się Boyd, stojący za mną.
- Nie mów do mnie stary! – krzyknął brunet i rzucił mu nienawistne spojrzenie. Boyd wyraźnie się zmieszał, pośpiesznie wstałam i stanęłam tuż obok niego.
- Nie przejmuj się – rzuciłam w stronę czarnoskórego. - Na Laheya tak działa brak świeżego powietrza – wysyczałam złośliwie.
- Zamknij się, Reyes – warknął cicho Isaac mierząc się ze mną twardym spojrzeniem. Nieco się do mnie przybliżył.
- Serio, przykra sprawa, że oskarżają cię o zamordowanie ojca, i że tak musisz tutaj cały czas tkwić, ale to nie nasza wina. Więc przestań się wściekać o byle co i okaż trochę chęci współpracy, co? – powiedziałam głosem przepełnionym jadem. Starałam się panować nad emocjami, ale sam widok Isaaca doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
- Mam gdzieś współpracę z wami… Szczególnie z tobą, mała dziewczynko z epilepsją!

Popchnęłam go, on już chciał mi oddać tym samym, gdy nagle między nami stanął Derek. Stanowczo odepchnął Isaaca a mi położył rękę na ramieniu, patrząc mi głęboko w oczy.
- Przestań – syknął. Jego oczy mówiły: „Nie rozumiesz jego sytuacji”. Przełknęłam ślinę i głęboko westchnęłam.
- Ok. Słuchaj, Derek. Mam dzisiaj ważną sprawę i nie będę wieczorem na treningu – powiedziałam z ciężkim sercem, obawiając się jego reakcji.
- Jaką ważną sprawę? – spytał z zadziwiającym spokojem nasz wódz.
- Mam bal dobroczynny. – Isaac za jego plecami prychnął ze złością. Zignorowałam to. – Muszę tam być. Przy okazji będę miała Lydię na oku i…
- A wiesz… To jest dobry pomysł – przerwał mi Derek.
- CO?! – zawołaliśmy jednocześnie z Isaacem. Spojrzałam na niego zszokowana, tak samo Isaac, który stanął tuż obok mnie.
- Jeśli to coś znów zaatakuje… Warto być na miejscu. Musimy się uważnie rozglądać.
- W takim razie idę z nią! – zawołał Isaac pewnym siebie tonem.
- Nie ma mowy, Lahey! – zaprzeczyłam kategorycznie i zmierzyłam go krytycznym wzrokiem. Wbił we mnie wrogie spojrzenie.
- Tam trzeba pokazać klasę – dodałam, złośliwie się uśmiechając.
- A Boyda możesz zabrać? – spytał z westchnieniem Derek. Spojrzałam na czarnoskórego kolegę, który pytająco uniósł brew.
- Mogę – oznajmiłam obojętnie.
- No i świetnie – zawołał niemal radośnie Derek. Lekko się do mnie uśmiechnął, ale zaraz pogroził mi palcem. – Ale w poniedziałek jesteś mi potrzebna. Jest mecz, a Isaac na razie się stąd nie może ruszyć.
- Dobra! W poniedziałek obiecuję być na każde zawołanie – oznajmiłam i odsunęłam się od wszystkich. Popatrzyłam na Boyda z lekką rezygnacją i westchnęłam.
- Przyjdź do mnie o siódmej – mruknęłam i wyminęłam go.



[ „What about now” – Daughtry /lub/ „Just a Kiss” – Lady Antebellum ]

Ubrana w zieloną, sięgającą ziemi sukienkę stałam razem z Lydią przy wystawnym barze i zamawiałyśmy owocowe koktajle. Jej kreacja była czerwona i sięgała jej do kolan, jeszcze je zakrywając. Choć prosta, była naprawdę ładna i Lydia wyglądała w niej bardzo elegancko. Moja suknia była na jednym grubym ramiączku i doskonale podkreślała talię i biust. Podobałam się sobie w niej a przejrzałam się kilka razy zanim zdecydowałam się ją ubrać.
- Więc jesteś tu z Boydem?
- Tak, to skomplikowane – odpowiedziałam jej.
- Wierzę – odparła mi dziewczyna i napiła się swojego ananasowego koktajlu, który właśnie dostała. Sięgnęłam po swój, bananowy. – Boyd to nie typ dla ciebie.
- Jest moim kolegą i jesteśmy tutaj w celu… - urwałam i przez chwilę przyglądałam się jasnowłosej koleżance, który patrzyła na mnie z oczekiwaniem. – Po prostu mu pomagam.
- W doskonaleniu wizerunku?
- Tak jakby – odpowiedziałam zadowolona tym, że Lydia sama podsuwa mi trafne odpowiedzi. – A ty z kim tu jesteś?
- Ze Stilinskim – odpowiedziała mi niechętnie. Zakrztusiłam się. Oczekiwałam raczej Jacksona jako jej partnera, ewentualnie jakiegoś innego przystojniaka ze szkoły. Ba, nawet Brada.
- Że co?
- Nie pytaj – westchnęła dziewczyna. – Allison i Scott się uparli, żebym go zabrała. A w związku z tym, że Jackson się do mnie nie odzywa i nie chce mieć ze mną nic wspólnego, muszę się zadowolić Stilesem.
- Aha – mruknęłam spuszczając wzrok. Zaczęłam sączyć swój bananowy napój. Rozglądnęłam się za Boydem, który w swoim garniturze wyglądał jak jakiś agent specjalny. Szczególnie z założonymi rękami, dodałam w myślach widząc go w takiej pozycji, stojącego przy drzwiach. Brakowało mu tylko spluwy za paskiem i mikrofonu w uchu. Uśmiechnęłam się.

Nie mogłam uwierzyć w to, że Lydia pojawiła się na balu dobroczynnym ze Stilesem. I choć zaczynałam ją nawet lubić, zezłościłam się na nią. Puścili jakąś piosenkę i wtedy tuż obok nas pojawił się Stiles prosząc Lydię do tańca.
- Chyba żartujesz – powiedziała dziewczyna, unosząc jedną brew. Zerknęłam na niego, ale on patrzył tylko na nią. Wyminęłam go i podeszłam do Boyda.
- Zatańcz ze mną – powiedziałam stanowczo a on od razu chwycił mnie za rękę a drugą położył na mojej talii i przybrał postawę doświadczonego tancerza. Zszokowana posłałam mu pytające spojrzenie.
- Jak byłem mały to chodziłem na kurs tańca dla juniorów – powiedział wyjaśniająco i uśmiechnął się szeroko. Zaśmiałam się i pokręciłam z zażenowaniem głową.
- Nie wierzę, Boyd.
- A jednak!

Przez chwilę tańczyliśmy do walca angielskiego. Nieopodal nas dostrzegłam Stilesa i Lydię, która w końcu chyba się zgodziła. Zagryzłam wargi i spojrzałam na nią z zazdrością. Zorientowałam się, że Boyd podążył za moim wzrokiem.
- Coś nie tak?
- Aż tak widać? – mruknęłam z niezadowoleniem.
- Widać – przyznał czarnoskóry chłopak. – Osoby takie jak ja są dobrymi obserwatorami.
- Osoby takie jak ty? – powtórzyłam zaintrygowana.
- Trzymające się z boku.
- Aa – mruknęłam ze zrozumieniem. Prawda, Boyd taki właśnie był. Westchnęłam, powtórnie rzucając Stilesowi i Lydii krótkie spojrzenie.
- Dlaczego z nim nie zatańczysz? – spytał mnie chłopak.
- Bo on tańczy z nią – zauważyłam dobitnie.

Czarnoskóry pokiwał głową i zaczął prowadzić mną tak, że zbliżyliśmy się do nich.
- Odbijany? – spytał Stilesa. Zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, Lydia z uśmiechem wyrwała się mu i stanęła obok nas.
- Z przyjemnością!

Boyd puścił mnie i zwinnie zabrał Lydię do tańca. Oddalili się. Ja natomiast spojrzałam na Stilesa. Przez chwilę staliśmy na środku parkietu po czym Stiles, nieco niezgrabnie przybrał pozycję taką jak wcześniej Boyd.
- Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez siniaków – powiedział z ironią. Zarumieniłam się lekko.
- Obejdzie – odparłam cicho.
- Właściwie to, co tutaj robisz? – spytał dla podtrzymania tematu. Z nim tańczyło się o wiele gorzej niż z Boydem, praktycznie co jakiś czas deptał mi po skrawku sukni, ale nie przeszkadzało mi to. Mogłabym tak tańczyć całą noc.
- Moja mama jest jedną z organizatorek.
- Poważnie? – zapytał ze zmarszczeniem brwi i po raz pierwszy popatrzył mi w oczy. Pokiwałam głową z uśmiechem. Ponownie odwrócił ode mnie wzrok. – Nie wiedziałem.

Tańczyliśmy w ciszy aż w końcu przełamałam się i odezwałam:
- Sorry, że cię uderzyłam.
- Nie no spoko…
- I wrzuciłam do kontenera – dodałam nieśmiało.
- Daj spokój – powiedział jakby od niechcenia. – Często dostaje kosza.

Zmarszczyłam brwi a on się uśmiechnął.
- Kosza. Rozumiesz? Dostaje kosza. A kontener to jakby nie patrząc kosz.
- Tak, rozumiem. Trochę suche. – Pomimo tego zaśmiałam się a on mi wtórował.
- Gdy nie rzucasz się na mnie z pazurkami, jesteś spoko – powiedział Stiles a ja się zarumieniłam. Albo raczej stałam się czerwona jak piwonia. Pośpiesznie zagryzłam policzki od środka, byle tylko odwrócić ten proces.
- Stiles, ja... - I wtedy cudowny czar prysnął, bo światła zamrugały a zaraz po tym gwałtownie zgasły. Doskonale widziałam w ciemności, ale Stiles raczej nie. Trzymał mnie cały czas za rękę.
- Erica… - szepnął.
- Wiem – odszepnęłam. Wiedziałam o co mu chodzi. Oboje to przeczuwaliśmy.

- Nic się nie dzieje! Wszystko pod kontrolą. Już szukamy świeczek – usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny. Zaraz po tym do naszych uszu dotarł dźwięk przeraźliwego zgrzytu. Wzdrygnęłam się a zaraz potem zesztywniałam, poczułam czyjąś obecność. Ktoś albo coś przebiegło tuż za moimi plecami. Poczułam powiem zimnego powietrza. Po chwili usłyszałam jak ktoś upada, a nawet chyba kilka osób. I to tuż obok mnie.
- Cholera… - szepnęłam. – Stiles, musimy znaleźć Boyda i Lydię.

Ale zanim zdążyliśmy się ruszyć ponownie zaświeciły się światła. Dostrzegłam Boyda naprzeciwko nas, tuż obok olbrzymiego słupa w stylu jońskim. Posłałam Boydowi znaczące spojrzenie a on bezbłędnie je odczytał. Rozglądał się bezradnie za Lydią. Ludzie zaczęli się zbiegać i sprawdzać stan tych, którzy leżeli na podłodze. Niektórzy z nich się trzęśli.
- Sprawdzimy co to?
- Nie myślę o niczym innym – odparł mi Stiles i oboje wybiegliśmy z sali tylnimi drzwiami, na zewnątrz.

Uważnie się rozglądałam, ale nie dostrzegłam niczego wartego uwagi.
- Chyba ucie… - nie zdążyłam dokończyć, bo to coś popchnęło mnie z całej siły na ścianę. Jęknęłam z bólu i zobaczyłam przed sobą olbrzymią, obślizgłą jaszczurkę. Albo coś w tym stylu. Warknęłam na nią, a ona jakby gotowała się do skoku, ale… Zastygła w ruchu, po czym uciekła.

Stiles podbiegł do mnie i pomógł mi wstać.
- Nic ci nie zrobiło... to coś?
- Nie – odparłam i otrzepałam sukienkę z kurzu. – Co to było?
- Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział mi chłopak z miną jeszcze bardziej zaskoczoną niż moja. – Ale widziałem to już.
- Tak?!
- Tak. I było równie okropne jak dzisiaj. Zabiło na moich oczach mechanika.

Popatrzyłam na niego zszokowana. Otworzyłam buzię by coś powiedzieć, ale zaraz potem ją zamknęłam. Pokręciłam przecząco głową, z westchnieniem.
- Wracajmy – powiedziałam tylko a on mi przytaknął. Oboje wróciliśmy do środka i odnaleźliśmy Boyda, który oznajmił nam, że Lydia wróciła z rodzicami do domu. Stiles po usłyszeniu tej wiadomości również zdecydował się już wracać. Poczułam ukłucie w sercu, ale nie zatrzymałam go.

- Powiedziałaś mu? – spytał mnie Boyd, gdy chłopak się od nas oddalił.
- Chciałam… I próbowałam, ale mi się nie udało – odparłam niechętnie.
- Ludzie to głupcy, Erica, nie doceniają tego co mają tuż koło siebie.
- Dzięki, Boyd. Za tą jakże mądrą sentencję życiową – powiedziałam z przekąsem.
- Dużo czytam – odpowiedział mi z szarmanckim uśmiechem a ja wybuchłam śmiechem.

Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime30/10/2012, 18:16

Witam! Bardzo przepraszam za tak długą nieobecność, ale przez ogromną ilość nowych obowiązków szkolnych musiałam na jakiś czas zostawić forum, w tym również komentowanie Twojego opowiadania.
Z racji tego, że znalazłam dzisiaj trochę czasu postanowiłam nadrobić zaległości i już zabieram się za komentowanie przeczytanie dwóch ostatnich rozdziałów. Smile


Cytat :
- Często ostatnio wychodzisz i te zmiany w wyglądzie – zmarszczyłam brwi a ona spuściła wzrok, wyglądała jakby chciała jeszcze coś dodać. Zaczęła bawić się niezdarnie ciastem. – Iii ten rower…
- Och, nie! Błagam cię! – zawołałam, przerywając jej. Zaczęłam się śmiać, co oni wszyscy mieli z tym cholernym rowerem?
Pewnie dobrze się bawiłaś, pisząc ten fragment. :Rolling Eyes: Bo ja się ubawiłam, jak nie wiem. Laughing W dodatku o tym samym pomyślałam, co Erica. Laughing

Muszę znów się powtórzyć, że niezła jesteś w tym, co robisz, czyli w pisaniu. Opisujesz uczucia Ericki w bardzo ciekawy sposób, przez co można poznać ją od nieco innej, lepszej strony. Wiadomo, że ta postać może różnić się od serialowej, bo nie należy jej utożsamiać z prawdziwą wersją Ericki (z powodu różnic i nieznanych nam, widzom, motywów, które kierują jej zachowaniami).
Przyjaźń z Lydią... to brzmi intrygująco, acz moim zdaniem trochę niepewnie ze względu na zróżnicowane charaktery dziewczyn. I am not alone. 3932743711
Z miejsca polubiłam Twojego Boyda. Chcesz nam przekazać, że on ma być taki miły, tak? :Rolling Eyes: I bardzo dobrze, zyskał moją sympatię łagodne usposobienie i wrodzoną dobroć i... samo bycie. Razz
Stiles + Erica = o taak ❤ . Ale to normalne, że muszą zrodzić się jakieś komplikacje. Poza tym uważam, że Erica będzie lawirować między Stilesem, a Derekiem, a może w końcu skończy z nieposkromionym Lahey'em? Ach, te moje dziwne "saspyszons" (czyt. suspicions). Laughing .
Dobra, dość przechwałek znajomością języka angielskiego Laughing.
Co do ścieżki dźwiękowej podczas tańca na balu dobroczynnym (swoją drogą "bal dobroczynny" brzmi znajomo, i te niektóre sceny z balu też takie... znajome; jakiś efekt deja vu mam Razz ), to bardzo przypadły mi do gustu piosenki (obie musiałam wprost wysłuchać, z czego Lady Antebellum też wydaje mi się znajoma, może ścieżka z jakiegoś serialu/filmu? ).

Także jeszcze raz przepraszam za to, że zaginęłam w akcji. silent
Weny życzę i czekam na kolejny rozdział. Very Happy
Pozdrawiam
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime4/11/2012, 22:45

Lynette128 napisał:
Przyjaźń z Lydią... to brzmi intrygująco, acz moim zdaniem trochę niepewnie ze względu na zróżnicowane charaktery dziewczyn. I am not alone. 3932743711
Z miejsca polubiłam Twojego Boyda. Chcesz nam przekazać, że on ma być taki miły, tak? :Rolling Eyes: I bardzo dobrze, zyskał moją sympatię łagodne usposobienie i wrodzoną dobroć i... samo bycie. Razz
Stiles + Erica = o taak ❤ . Ale to normalne, że muszą zrodzić się jakieś komplikacje. Poza tym uważam, że Erica będzie lawirować między Stilesem, a Derekiem, a może w końcu skończy z nieposkromionym Lahey'em? Ach, te moje dziwne "saspyszons" (czyt. suspicions). Laughing .
Dobra, dość przechwałek znajomością języka angielskiego Laughing.
Co do ścieżki dźwiękowej podczas tańca na balu dobroczynnym (swoją drogą "bal dobroczynny" brzmi znajomo, i te niektóre sceny z balu też takie... znajome; jakiś efekt deja vu mam Razz ), to bardzo przypadły mi do gustu piosenki (obie musiałam wprost wysłuchać, z czego Lady Antebellum też wydaje mi się znajoma, może ścieżka z jakiegoś serialu/filmu? ).

Lynette! Więc teraz odniesienie do Twojego komentarza Smile. Jeśli chodzi o przyjaźń między Lydią a Ericą. Lubię to, co skomplikowane i uwielbiam to... Może upraszczać sama nie wiem. Ale mam pewien pomysł Very Happy. Co do Boyda... Boyd jest miły Very Happy Wierzę w jego dobroć i chcę to przedstawić Very Happy Co do romansów Ericii, nie powiem ani słowa, gdyż chcę przedstawić to po swojemu i nijak zrobić niespodziankę. ^^ Zobaczymy z kim skończy. Very Happy A jeśli chodzi o utwory i motyw balu... Nie mam pojęcia z czym się to kojarzy ;p Aczkolwiek piosenki Lady Antebellum była w jednym z odcinków PLL na balu, wtedy gdy Aria i Ezra tańczyli i może z tym Ci się kojarzy. :> Zadedykowałabym Ci rozdział, ale moim zdaniem do najlepszych nie należy, więc... może następny. ^^
W każdym bądź razie dzięki za miłe słowa Wink.

Rozdział 5

KANEMA


Jechałam na rowerze do szkoły i wtedy obok siebie ujrzałam czarne BMW Brada, który z szerokim uśmiechem zrównał się ze mną i opuścił szybę.
- Cześć! – zawołał i uniósł rękę. Odwzajemniłam uśmiech. – Co słychać?
- Świetnie – odparłam niezwykle radośnie.
- Nie masz ochoty się gdzieś urwać?
- Masz na myśli wagary? – upewniłam się i przystanęłam. Chłopak pokiwał potakująco głową. – Ze mną?
- No raczej – odparł tym zuchwałym tonem Brad.

Powinnam się skupić na śledzeniu Scotta i Stilesa, ale… Bradowi Newtonowi się nie odmawia. Zgodziłam się.

Zjechaliśmy na pobocze. Rower Isaaca wpakowaliśmy do bagażnika samochodu a ja usiadłam z przodu. Zerknęłam na Brada, blondyn posiadał kilkudniowy zarost zupełnie jak Derek. Miał na sobie niebieską koszulę i ciemne jeansy. Zastanawiałam się czy chłopak od początku to planował, czy tak po prostu się złożyło. Uśmiechnęłam się pod nosem, wolałam myśleć, że to zaplanował.
- Masz jakieś specjalne miejsce, w które zabierasz każdą dziewczynę? – spytałam prowokacyjnie.
- Nie jesteś jak każda – odparł czarująco i posłał mi wymowne spojrzenie. Dawna ja zarumieniłaby się, ale jako odnowiona Erica, uniosłam lekko podbródek i posłałam mu uśmiech.
- Masz rację, jestem lepsza od nich – odparłam.

Właściwie nie odjechaliśmy daleko, Brad podjechał pod cmentarz i tam też zaparkował. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Odpięłam pas i spojrzałam na niego
- Wiesz, Reyes, zmieniłaś się – zagaił dość niezdarnie.
- Wiem to – odparłam pewna siebie i uśmiechnęłam się lubieżnie.
- Nikt już nigdy ci nie powie, że jesteś brzydka. Musiałby być ślepy – powiedział Brad i pochylił się w moją stronę. Nie chciałam zbyt długo czekać. Pośpiesznie pokonałam te kilka dzielących nas centymetrów i pocałowałam go. Całowaliśmy się coraz natarczywiej, gdy nagle ktoś zapukał na okno. Oderwałam się z niechęcią od chłopaka i spojrzałam ze złością na postać za oknem kierowcy. Wiedziałam kim jest, wyczułam jego zapach.
- Lahey – szepnęłam wrogo i westchnęłam ciężko.
- Że co? – mruknął trochę rozkojarzony Brad i zmarszczył czoło.
- Nic. Muszę lecieć. Spotkamy się kiedy indziej – oznajmiłam twardo i wysiadłam z samochodu. Zajęłam się wyjmowałam z bagażnika roweru.

Podbiegł do mnie zdezorientowany. Miał zakłopotaną minę i drapał się po głowie.
- Nie rozumiem… Zrobiłem coś nie tak?
- Ależ skąd – zaprzeczyłam żywo i samodzielnie wyjęłam rower z bagażnika, przez co zostałam obdarowana zszokowanym spojrzeniem. – Po prostu muszę lecieć, ale było miło.
- Ale… spotkamy się jeszcze? – zapytał chłopak.
- Pewnie – odparłam i szybko pocałowałam go w policzek. Wsiadłam na rower i skierowałam się w stronę cmentarza.
- Yyy… Erica?
- Och… Jadę na skróty – skłamałam i wjechałam przez bramę.

Lahey stał oparty o wielkie drzewo, zapewne niewidoczny z miejsca Brada. Gdy upewniłam się, że Newton odjechał, mogłam spokojnie podjechać do Isaaca.
- Co ty tu robisz? Śledzisz mnie, Lahey? – warknęłam nieprzyjemnie. Chłopak skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się kpiąco.
- Owszem. Takie mam zadanie – oznajmił mi krótko, niczego nie wyjaśniając. Zaśmiał się drwiąco, czym mnie zirytował. Wywróciłam na niego oczyma.
- Masz za zadanie mnie pilnować? – spytałam unosząc brew.
- Tak. Derek mi kazał – odpowiedział.
- A dlaczego nie Boyd? – zapytałam zbliżając się do niego. Zmierzyłam go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.
- Wydaje mi się, że on jest twoim sojusznikiem. Ja nie. I to samo powiedziałem Derekowi, to go zdecydowanie przekonało – wyjaśnił mi szatyn. Westchnęłam demonstracyjnie. – Poza tym jesteś teraz potrzebna Derekowi. Zbieramy się.




Kilka godzin później, siedząc na trybunach razem z Boydem oglądałam mecz, w którym zdecydowanie przegrywaliśmy. I ani Scott ani żaden inny gracz nie mógł na to poradzić. Jednakże za każdym razem, gdy któryś z graczy upadał, chciało mi się śmiać. Boyd spoglądał na mnie krytycznie.
- Może okaż choć trochę współczucia dla naszych? – mruknął. – Przegrywamy.
- I tak mnie to bawi. Padają jak muchy – zaśmiałam się cicho i zerknęłam na Allison, która siedziała ze swoim dziadkiem i jednocześnie dyrektorem szkoły na trybunach, dwa rzędy pod nami.

W tej chwili nastąpiło zderzenie dwóch zawodników i (niestety) jednego z naszych funkcjonariusze musieli wynosić na noszach.
- Żal mi ich – mruknęłam. – Szkoda, że Lahey musi siedzieć w metrze. Chętnie bym go zobaczyła tutaj.
- Jako bijącego czy poległego? – spytał mnie Boyd.
- Poległego, oczywiście.
- Wiesz, że to nie byłoby możliwe.
- Wiem – westchnęłam ciężko i posłałam mu porozumiewawcze spojrzenie. – Och nie!

Danny, słodki i miły gej właśnie został uderzony i lekko poturbowany. Usiadł na ławce a trener coś do niego mówił.
- Uderzyli geja i dopiero to obudziło w tobie jakieś wzruszenie?
- Tak. Musisz przyznać, że Danny to naprawdę fajny chłopak. I wszyscy go lubią – oznajmiłam z uśmiechem. Ze zdumieniem stwierdziłam, że ledwo trzymający się na nogach Danny wraca na boisko.
- Ta gra jest bezsensu – stwierdziłam i wtedy zauważyłam, że Stilinski gdzieś zniknął i już miałam o tym poinformować Boyda, kiedy nagle trener wskazał na niego palcem.
- Ty! Grasz w lacross? – Boyd natychmiast chciał wstać, ale go przytrzymałam.
- Nie, nie, nie. Derekowi by się to nie spodobało!
- Ale ja chcę – powiedział twardo chłopak i wstał. Rzucił mi bluzę i zszedł z trybunów. Cicho na niego warknęłam, ale przez chwilę z niezadowoleniem przyglądałam się jak czarnoskóry gra.
I wtedy dostałam sms’a od Dereka, mówiącego, żebym poszukała Stilesa. Pośpiesznie wstałam i niezauważalnie zeszłam z trybun. Pobiegłam w stronę parkingu, gdzie dostrzegłam samochód Lydii a w nim… jego właścicielkę. Podeszłam do okna.
- Hej, widziałaś może… - Dostrzegłam, że dziewczyna płacze. Stanęłam jak wryta. Lydia Martin znowu płacze? Odchrząknęłam. – Ty płaczesz?
- Nie-ee – warknęła drżącym głosem jasnowłosa i wytarła łzy z policzków.
- Co się stało? – spytałam.
- Wszyscy mają mnie za wariatkę! I chyba faktycznie nią jestem… Nawet Stiles… Przyszedł i chciał rozmawiać a potem pobiegł do szkoły ii…
- Zaraz, Stiles tutaj był? – spytałam, a gdy Lydia pokiwała przytakująco głową, pobiegłam w stronę szkoły.

Szybko, kierując się zapachem i dźwiękami odnalazłam Stilesa szperającego w gabinecie dyrektora. Przez chwilę przyglądałam mu się z uśmiechem słysząc jak mamrocze coś o jakiejś księdze. Podparłam się pod boki. Nagle na mnie spojrzał a jego mina była bardzo zaskoczona.
- O!
- Witaj, Stiles – wyszczerzyłam do niego zęby w uśmiechu. – Ktoś chciałby z tobą porozmawiać.
- Czy tym kimś jest typowy typ spod ciemnej gwiazdy, wysoki i silny, niezbyt za mną przepadający i dyrygujący tobą jak cyrkowiec małą małpką?

Wytrzeszczyłam na niego oczy i spojrzałam nieco poirytowana.
- Derek – oznajmiłam twardo. – I lepiej by było gdybym nie musiała używać siły. Pójdziesz po dobroci?

Stiles uniósł ręce w poddającym się geście. Po czym wyszedł zza biurka.
- Myślałem, że jesteśmy w nieco przyjaźniejszych stosunkach – odpowiedział mi, na co wzruszyłam bezradnie ramionami i uśmiechnęłam się niewinnie.
Wyszliśmy z gabinetu i podążyliśmy w kierunku basenu, gdzie czekał na nas Derek.
- Cześć, Stiles. Miło cię widzieć.
- Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o tobie – mruknął Stiles.
- Erica coś wspomniała o tym, że widziałeś to, co zabiło mechanika.
- Z tego, co mi wiadome Erica też to widziała. Na przyjęciu, zaatakowało ją, prawda? – zwrócił się do mnie chłopak.
- Nie przyjrzałam się mu zbytnio – odparłam niechętnie. – Nie miałam szansy.
- Okeej. Wyglądało na gada. Ciemna skóra, wzorzysta, chyba łuskowata… Starczy? – spytał Stiles. – Muszę teraz z kimś pogadać.
- Z Lydią? – spytałam przesłodzonym tonem. Derek spojrzał na niego wymownie, lekko unosząc brew. Szatyn posłał mi wrogie spojrzenie i przewrócił oczyma.
- No dobra. Miało żółte oczy, takie gadzie. Dużo zębów i ogon. – Podczas, gdy Stiles opisywał to stworzenie, my je zobaczyliśmy. Stało na podniesieniu i wspinało się na barierkę. Otworzyłam usta i patrzyłam na to z przerażeniem. Wyglądało dokładnie tak jak opisywał je Stiles.
- Co jest? Też go widzieliście? – zapytał nieco ożywiony chłopak. – Wyglądacie zupełnie tak jakbyście wiedzieli o czym mówię!

Wtedy odwrócił się i odskoczył w stronę Dereka, stanął tuż obok niego. Obrzydliwe stworzenie zasyczało, było naprawdę okropne. Zeskoczyło z podniesienia i wylądowała tuż przede mną i Derekiem. Patrzyłam na to coś przestraszona. Tylko Derek zareagował w miarę sprawnie i schylił się na wysokość oczu gada. Warknął i przesunął się trochę w moją stronę. Ale było za późno. Gad, który przypominał mi nieudaną wersję Tajemniczego Żółwia Ninja zamachnął się na mnie łapą i jednym ruchem rzucił mną o ścianę pływalni.

Straciłam świadomość.




- Erica! Erica, obudź się! – usłyszałam nad sobą czyjś głos. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Dereka. Jęknęłam i nieco obolała podniosłam się. Pokręciłam trochę głową aż chrupnęło mi w karku i wstałam.
- Jesteś cała? – spytał mnie Derek i trzymał ręce w gotowości, w razie gdyby musiał mnie przytrzymać. Jednak było to zbyteczne.
- Tak – odpowiedziałam i rozejrzałam się po basenie. – Gdzie Stiles?
- Ze Scottem. Wyszli już. Chodź.

Posłusznie wyszłam za nim. Wyszliśmy na zewnątrz. Spostrzegłam, że jego włosy były mokre a sweter lepił mu się do ciała.
- Pływałeś?
- Powiedzmy, że zostałem zmuszony – odparł niechętnie. Skierowaliśmy się w stronę Scotta i Stilesa, którzy przeglądali coś na laptopie.
- Czy to w ogóle język? – spytał Scott wpatrując się w ekran.
- Skąd mamy wiedzieć co to jest?
- Zwie się kanemą – odezwał się Derek. Sama zerknęłam na niego z zaskoczeniem.
- Wiedziałeś od początku? – zarzucił mu Stiles i posłał mu rozgniewane spojrzenie. Natomiast Scott patrzył to na mnie, to na Dereka z niepokojem.
- Nie. Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy zdziwiło go jego własne odbicie.
- Czyli… On nie wie czym jest? – spytał Scott. Derek pokręcił przecząco głową.
- Ani kim – dopowiedział mężczyzna.
- Co jeszcze o nim wiesz? – zapytał Stiles.
- Tylko opowieści, pogłoski.
- Jest taki jak my? – Scott wskazał na siebie i na mnie.
- Jest zmiennokształtnym, owszem – odparł Derek. – Ale nie… Nie takim jakim powinien być. Zupełnie jakby…
- Jakby potworem – dokończył za niego Stiles. Ze smutkiem, mój Alfa mu przytaknął. Przez chwilę milczał po czym kiwnął na mnie głową. Odwróciliśmy się, chcąc odejść, ale zatrzymał nas Scott. W zasadzie to Dereka.
- Derek, musimy działać razem – oznajmił pewnym siebie tonem. Stojąc nieco za Derekiem spuściłam wzrok, ale i pokiwałam przytakująco głową. Zgadzałam się z nim.
- Może nawet powiedzieć Argentom? – dodał chłopak.
- To ty im ufasz a nie ja! – wykrzyknął Derek ze złością.
- Nikt nikomu nie ufa. W tym problem! Kiedy my się tutaj kłócimy, kto jest po czyjej stronie, coś straszniejszego, silniejszego i szybszego zabija ludzi! I nic o nim nie wiemy!
- Ja wiem jedno. Kiedy go znajdę, zabiję – odparł stanowczo Derek. Odwrócił się i zaczął odchodzić. Podążyłam za nim, nic nie mówiąc.

Kiedy oddaliliśmy się od McCalla i Stilinskiego, przywódca nieco się uspokoił i ochłonął. Nie był już taki rozgniewany.
- Jesteś pewien? Że to właśnie kanema? – spytałam nieco nieśmiało.
- Zdecydowanie – powiedział mi. Przez chwilę patrzył na mnie nieco groźnie, ale zaraz jego wzrok złagodniał. - Podwieźć cię?
- Nie, nie trzeba – odparłam i pożegnałam się z nim szybko.
Z westchnieniem wróciłam się po mój rower. Isaac pewnie skarciłby mnie, że to jego rower, ale stwierdziłam, że nie mam zamiaru mu go oddawać. Zamierzałam pojechać do Lydii i z nią porozmawiać. W końcu zarówno ja jak i Stiles ją zignorowaliśmy, a wyraźnie miała problem. Wiedziałam jedno, chcesz być przyjaciółką Lydii Martin – nie ignoruj jej.


Ostatnio zmieniony przez wiedźma dnia 24/11/2012, 12:54, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime5/11/2012, 17:50

Nowy rozdział. Very Happy
Zabieram się za czytanie.

Cytat :
Przez chwilę siedzieliśmy w cichy.
Cytat :
- Och… Jadę na skóry
To mnie rozbroiło. Smile Oczywiście, drobna literówka pisana w pośpiechu, także wybaczam. I am not alone. 1907024335
Cytat :
typowy typ

Masło maślane. Wink

Drobne błędy, ale można się domyśleć, o co chodzi. Wink
Ericaaaa! Nie podejrzewałam, że jest taka łatwa. Pewnie ten cały Brad chce ją wykorzystać, bo nagle taki milutki się zrobił i takie teksty, że... ;> Niech się w porę dziewczyna opamięta! Razz
Co do dalszych treści, widzę, że bardzo wzorujesz się na serialu. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, jednak mam nadzieję, że w większości będą to pomysły z Twojej głowy, a nie scenarzystów. Smile
Bo skoro opowiadanie ma się opierać na serialu, to może okazać się przewidywalne, co równa się nudne, więc liczę na to, że tak pokażesz historię Ericki, by nie wydawała się taka banalna.
Oczywiście, nie sądzę, że Twoje opowiadanie jest nużące, ale... tak, jest "ale"... a może ujmę to tak; lubię być mile zaskakiwana, o. Laughing
Podsumowując, dzisiaj tak trochę surowiej skomentowałam Twą pracę, ale myślę, że nie przejmiesz się tym zbytnio, i dasz sobie radę. Smile
Weny życzę i pozdrawiam,
Lyn
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime11/11/2012, 19:01

Jeśli chodzi o te powtarzające się sceny. Cóż. Takowe raczej będą, bo bez tego ciężko byłoby mi wprowadzać zmiany oraz fakty, które muszą się tu znaleźć. Smile Skoro ff bazuje na serialu, to uważam, że te sceny powinny się powtarzać. O tym wspominałam na początku. :p Ale dzięki! :>

Rozdział 6

PRÓBA

Siedziałyśmy razem z Lydią na werandzie z tyłu domu. Dziewczyna przez jakiś czas była naburmuszona tym, że ją olaliśmy, ale po jakimś czasie mi wybaczyła i zaprosiła do siebie. Widocznie bardzo potrzebowała przyjaciółki. Podczas, gdy ona przygotowywała gorącą czekoladę, ja starałam się zrozumieć dzisiejszą sytuację. To wszystko było takie skomplikowane i nic nie było pewne. Niewiadomo było nawet do końca, czym jest kanema.

Lydia wyglądała już znacznie lepiej. Miała obwiązaną dłoń bandażem, poprawiony makijaż i już nie płakała. Podała mi gorącą czekoladę i usiadła naprzeciwko mnie. Widziałam ją po raz pierwszy w takim stanie, wydawała się… wzburzona jakąś sytuacją.
- Wszystko w porządku? – spytałam i spojrzałam na nią uważnie.
- Nie – odparła i westchnęła ciężko. Gestem zachęciłam ją, by mówiła dalej. - Ja… Widzę tego gościa, który mnie zaatakował. Samo kaleczę się podczas snu i… coś niedobrego się ze mną dzieje.

Wyznanie dziewczyny zaskoczyły mnie. Te wszystkie rzeczy wydawały mi się dziwne. Wszystko wskazywało na to, że miała lekkie zaburzenia psychiczne. W jednej chwili chciałam postawić wszystko na jedną kartę. Chciałam jej powiedzieć… O wszystkim.
- Lydia… Ten facet, który cię… „zaatakował” – powiedziałam, czyniąc w powietrzu cudzysłów – był…

Niedane mi było dokończyć, ponieważ mój telefon zaczął dzwonić. Westchnęłam, miałam kilka nieodebranych połączeń od mamy, więc to już musiałam odebrać. Przeprosiłam koleżanką i odebrałam przy niej. Przez chwilę wysłuchiwałam krótkiego kazania na temat mojego spóźnienia a potem dowiedziałam się, że moich rodziców nie będzie tej nocy w domu. Z tego powodu nakazali mi zaraz wracać. Gdy się rozłączyłam, Lydia spojrzała na mnie pytająco.
- Rodzice?
- Tak, powinnam być już dawno w domu – westchnęłam niechętnie. Upiłam potężnego łyka czekolady i wstałam.
- Nie dokończyłaś! – zawołała dziewczyna i również wstała. Wtedy dostałam sms, dałam jej znak, by zaczekała i odczytałam wiadomość : Ani słowa, OBSERWUJĘ CIĘ! Sms był od Isaaca. Nerwowo rozejrzałam się wokół. Isaac siedział sobie na dachu domu Lydii. Pośpiesznie odwróciłam wzrok, po to by Lydia nie podążyła za moim spojrzeniem.
- Tak, ale to w sumie nieistotne – odpowiedziałam cicho. Zmieniłam zdanie. Na razie postanowiłam jej o niczym nie mówić. Nie, kiedy mam nad sobą Isaaca. Dosłownie.

Dziewczyna westchnęła i skrzyżowała ręce na piersi.
- Pogadamy jutro – obiecałam z lekkim uśmiechem. – Pa!
- Do jutra – odpowiedziała mi z wyraźną rezygnacją. Wypuściła mnie furtką w jej ogrodzie. Odjechałam kawałek na rowerze, by jasnowłosa się nie zorientowała, po czym zaczekałam aż Isaac mnie dogoni. Nie myliłam się, już po chwili stał obok mnie i mierzył mnie pogardliwym spojrzeniem.
- O co ci do cholery chodzi? – spytałam marszcząc brwi.
- Mnie? A tobie o co chodzi? Co zamierzałaś powiedzieć, Reyes?!
- Nie musisz się tak wydzierać – upomniałam go, wskazując na dom przyjaciółki. Wywróciłam oczami.

Siedziałam na siodełku roweru, gotowa w każdej chwili uciec od chłopaka, który nawiasem mówiąc irytował mnie samą obecnością.
- Ściągasz na nas kłopoty – oznajmił szatyn, kręcąc głową.
- Jasne – parsknęłam ironicznie.

Przez chwilę trwaliśmy w chwili ciszy. Isaac kopnął kilka kamieni po czym włożył ręce do kieszeni spodni. Spojrzał na mnie uważnie i nieco podejrzliwie.
- Nie powiedziałabyś jej, nie?
- Nie wiem – odparłam nieco zła i westchnęłam. – Czego ty ode mnie chcesz?
- Chcę cię ostrzec. Nie powinnaś się z nią zaprzyjaźniać.
- Dlaczego nie? – spytałam ze zdziwieniem. Zmrużyłam oczy, czy teraz Lahey zamierzał mi dyktować co mogę robić a czego nie? Prychnęłam niczym wściekła kocica.
- Derek ci nie powiedział? – zapytał z kpiącym uśmiechem chłopak. Ponownie przewróciłam oczyma. Oczywiście, że Isaac dowiadywał się o wszystkim najpierw – był najbliżej naszego Alfy. Pokręciłam przecząco głową i posłałam mu pytające a zaraz ponaglające spojrzenie. Kpiący uśmieszek wędrował po twarzy Laheya. Wiedziałam, że ta wiadomość zapewne ugodzi we mnie w jakiś sposób.
- Derek podejrzewa Lydię o bycie kanemą – powiedział.

Wytrzeszczyłam na niego oczy i chwyciłam się mocniej kierownicy roweru. Zacisnęłam wargi i spojrzałam na niego piorunującym spojrzeniem.
- Niby dlaczego?
- W zasadzie to ją i Jacksona. Pomyśl, Reyes. Wysil swój blond móżdżek. Oboje zostali ugryzieni, ale nie przemienieni. Jakby coś nie wyszło. Może to skutek uboczny. Może oboje są kanemami. W każdym bądź razie będziemy musieli przeprowadzić próbę.
- Jaką próbę?
- Derek ma jakiś plan. Jak zawsze. I oczywiście możesz okazać się pomocna.

Przełknęłam ślinę i zerknęłam na dom Lydii. A co jeśli mieli rację? W końcu Lydia zawsze była obecna tam gdzie kanema atakowała. Oprócz warsztatu mechanika, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Niesamowicie dziwny zbieg okoliczności.
- Nie przyzwyczajaj się do swoje przyjaciółeczki – mruknął drwiąco Lahey. Spojrzałam na niego karcąco.
- Ale z ciebie palant – szepnęłam i odjechałam. Wiedziałam, że to słyszał. Obejrzałam się przez ramię, chłopak stał w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam i patrzył w niebo. Dziwak, stwierdziłam i skupiłam się na szybszym pedałowaniu.

Gdy dojechałam do domu, czekała mnie niemiła niespodzianka. Szukając kluczy w kieszeniach, zauważyłam Isaaca, siedzącego na płycie betonowej służącej za próg domu. Wytrzeszczyłam na niego oczy i warknęłam groźnie. Nie mogłam pojąć jak udało mu się dotrzeć do mojego domu pierwszemu. Chłopak uśmiechnął się.
- Jeszcze nie skończyliśmy – oznajmił mi beznamiętnie.
- Oszalałeś! Pamiętasz, że jesteś poszukiwany?!
- O! Czyżbyś się o mnie martwiła?
- Raczej o siebie! Mogą mnie z tobą jeszcze powiązać czy coś – mruknęłam z westchnieniem. Ominęłam go i otworzyłam drzwi wejściowe.

Chłopak natychmiast wstał i zamierzał wejść zaraz za mną, ale go zatrzymałam. Popatrzyłam na niego pytająco.
- Mogę wejść? – spytał siląc się na uprzejmość.
- Nie – odparłam wrednie, ale mimo wszystko nie zamknęłam mu drzwi przed nosem. Czekałam na jego reakcje. Czekałam też na to, co miał mi do powiedzenia. Spodziewałam się czegoś ważnego.
- Ok. Wiem, że twoich rodziców dzisiaj nie ma w domu. Derek też to wie i uważa, że powinienem cię pilnować dzisiejszej nocy – powiedział z lekkim zdenerwowaniem.
- Ta, jasne. Chcesz skorzystać po prostu z okazji. Z ciepłego łóżka, wody i mojego idealnego towarzystwa – oznajmiłam przekornie i uśmiechnęłam się lekko. Isaac zaśmiał się. Zabrzmiało to całkiem szczerze.

Nagle dostrzegłam w oddali przejeżdżające policyjne auto. Zlękłam się.
- Właź do środka! – zawołałam i pociągnęłam chłopaka za kurtkę. Gwałtownie zatrzasnęłam drzwi. Lahey przez chwilę patrzył na mnie zszokowany, ale gdy zobaczył przez okno, co było powodem mojej reakcji, wybuchnął śmiechem. Zgromiłam go spojrzeniem i ruszyłam do kuchni, po drodze ściągając kurtkę.
- Wiedziałem, że cię przekonam – mruknął.
- Chyba jestem na ciebie dziś skazana – odpowiedziałam z rezygnacją i tonem pogodzonym z sytuacją.
- Chyba tak.
- A co jeśli moi rodzice wrócą wcześniej?
- Ucieknę przez okno w twojej sypialni – odpowiedział zwyczajnie Isaac i opadł na kanapę w salonie. Westchnęłam ciężko i zajęłam się przygotowaniem kanapek z masłem orzechowym i herbaty. Skoro Lahey nie wydawał się jakoś szczególnie poirytowany byciem moim „stróżem” (o ironio!), postanowiłam być dla niego przez tą jedną noc miła. Powiedziałam sobie, że jest to jednorazowa i wyjątkowa sytuacja.

Po chwili postawiłam przed nim talerz z górą kanapek i gorącą herbatę. Chłopak spojrzał na mnie nieco zszokowany.
- No co? – spytałam z sarkazmem w głosie. – Nie jesteś głodny?
- Dzięki – odparł zdumiony i zabrał się za jedzenie. Posłałam mu nieco wymuszony uśmiech.

Udałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w starą czarną koszulkę z nadrukiem zespołu „Simple Plan”, którą dostałam kiedyś dawno od kuzyna i w krótkie spodenki piżamowe, w których spałam. Włosy związałam w kucyk, zmyłam makijaż i niczym się nie przejmując wróciłam do Isaaca, który zostawił mi dwie kanapki.

Zerknął na mnie ponownie zszokowany i zacisnął wargi, prawdopodobnie powstrzymując komentarz, który natychmiast po zobaczeniu mnie cisnął mu się na usta. Patrzył na moją twarz tak jakoś przenikliwie. Przewróciłam oczyma.
- Mógłbyś przestać? – poprosiłam i wzięłam jedną kanapkę, już na niego nawet nie spoglądając. Chłopak odchrząknął i sięgnął po pilot. Pośpiesznie włączył telewizor, konkretnie wiadomości.

Po dłuższej chwili ciszy odezwał się wreszcie niemalże przyjemnym tonem:
- Dzięki za kolację, Erica.
- No proszę, zrobiłam ci coś do jedzenia, a ty od razu przypominasz sobie jak mam na imię – zakpiłam. W głębi duszy uśmiechnęłam się jednak. Widocznie oboje tej nocy się staraliśmy. – Tak dobrej kolacji na pewno już dawno nie jadłeś.
- Jakaś aluzja do Dereka? – zaśmiał się chłopak.
- Możliwe – odparłam zadziornie z lekkim uśmiechem.
- No cóż, muszę szczerze przyznać, że przy Dereku jesteś prawdziwym szefem kuchni i robisz najsmaczniejsze kanapki z masłem orzechowym jakie kiedykolwiek jadłem – oznajmił Isaac, w połowie zdania zaczął się cicho śmiać. Wtórowałam mu.
- Hej! Chcesz zagrać ze mną na Xboxie? – spytałam odważnie i już całkowicie wyluzowana w jego towarzystwie. – Na pewno jestem od ciebie lepsza!

Isaac wzruszył ramionami i wyszczerzył się do mnie w uśmiechu.
- A chcesz się przekonać? – podjął wyzwanie a oczy mu zabłysnęły. Szybko wyciągnęłam sprzęt i jakieś stare gry. Wybraliśmy jakieś walki na dwóch graczy.

Nigdy nie sądziłam, że będziemy się tak świetnie bawić. Isaac tej nocy zachowywał się jak dobry kolega. Właściwie nie mogłam tego tak do końca określić, bo on tylko był i grał ze mną w jakąś głupią grę dla dwunastolatków. Ale podczas tej gry… Dużo się śmialiśmy i owszem, przekomarzaliśmy się i docinaliśmy sobie jak zawsze, ale jakoś tak bardziej przyjaźnie. I nie było w tych słowach nienawiści, pogardy czy złośliwego jadu. Z żadnej ze stron. Co więcej… Pokazałam mu się w naturalnym świetle, czego nie zrobiłam od czasu przemiany przed nikim, a on nie powiedział zupełnie nic.

Zanim jeszcze wzeszło słońce, Isaac musiał wrócić do siedziby Dereka. Nie mógł jeszcze za bardzo ryzykować, ale z tego, co mi powiedział miał jakiś misterny plan jak oczyścić się z zarzutów. Kładąc się spać stwierdziłam, że pomimo tego, że spędziłam z nim miło czas, ciężko będzie nam się porozumieć. Tym bardziej, że mieliśmy całkiem odmienne zdanie co do Lydii.




Kilka dni później, po dłuższej obserwacji Jacksona przeze mnie i Boyda z nakazu Dereka uprowadziłam Whittmore. Zaczekałam aż Danny zostawi go samego na siłowni i pojmałam go. Zaprowadziłam go prosto do naszej kryjówki w metrze, co wcale nie było trudne, bo byłam zdecydowanie silniejsza od niego.

Schodząc po schodach, widziałam jak Isaac się uśmiecha z satysfakcją. Chwycił go za drugie ramię. Derek siedział na skrzyni i bawił się kawałkiem lustra.
- Co przydarzyło ci się podczas pełni księżyca? – spytał.
- Co? Nic się nie wydarzyło – wyjąkał zdenerwowany Jackson.
- Kłamiesz – stwierdził Alfa patrząc na niego. Sięgnął po czarne rękawiczki i zaczął je ubierać.
- Zaczekaj… Mogę to udowodnić – zawołał przerażony Jackson. Posłałam Isaacowi wymowny i bardzo kpiący uśmiech, który chłopak odwzajemnił spojrzeniem mówiącym „tchórz”.
- Nagrałem się – dodał blondyn. Isaac się zaśmiał.
- Serio? – spytał i spojrzał na niego podejrzliwie.
- Tak! – zapewnił gorąco Jackson. Popatrzył w jego stronę groźnie, od razu jego głos przepełnił się pogardą. – Była pełnia księżyca. Być może, kiedy ty miałeś problemy ze swoją przemianą w potwora, ja przygotowywałem się do prezentu, który mi obiecano i co dostałem?! NIC!

Prychnęłam, za to Isaac miał minę jakby chciał uderzyć Whittmore, za to co powiedział. Nie zdziwiłabym się gdyby to zrobił.
- Chcesz dowodu? – blondyn zwrócił się ponownie do Dereka. – Pozwól mi zdobyć nagranie.

Derek udawał, że zastanawia się przez chwilę, po czym kategorycznie odmówił. Miałam ochotę zaśmiać się w twarz Jacksonowi, bo jakoś nigdy go nie lubiłam. Był zwykłym palantem, nie szanującym nikogo, dbającym tylko o własny tyłek.
- Mam lepszy pomysł – oznajmił Derek i błysnął w oczy Jacksonowi lusterkiem. Spoglądał na niego z fascynacją zła w oczach. Derek potrafił grać złego gościa… Właściwie to nie musiał go grać.
- Co to takiego? – przeraził się blondyn i zaczął się wyrywać. Szturchnął mnie, więc go puściłam, za to Isaac rzucił go na kolana. Przytrzymałam go za rękę, wykręcając mu ją i pociągnęłam go za włosy, tak by jego głowa się uniosła w górę. Natomiast Lahey otworzył mu na siłę usta.
- Wiesz, Jackson, zawsze byłeś typem węża… Każdy wie, że wąż nie może otruć się własnym jadem – powiedział Derek i przystawił lusterko do ust chłopaka. Spadło z niego trochę lepkiej substancji, prosto do buzi Jacksona, który natychmiast zaczął się krztusić i dławić.
Puściliśmy go i odsunęliśmy się na bok. Chłopak zdrętwiał, na jego twarzy wystąpił pot a on sam opadł na ziemię znieruchomiały. Wyglądał jak zdechły pies chory na wściekliznę. Popatrzyliśmy na siebie z Isaacem porozumiewawczo, podczas gdy Derek podszedł do leżącego na ziemi Jacksona.
- Nadal jesteś wężem, Jackson, ale nie tym, którego szukamy – oznajmił Derek i westchnął ciężko. Wstał i wyminął mnie z pokerową miną.
- Wiesz co to oznacza – dodał szeptem. Niechętnie pokiwałam głową. Nasz Alfa wszedł do tramwaju. Skrzyżowałam ręce na piersi i patrzyłam jak Isaac podchodzi do Jacksona i kuca przy nim.
- Nadal musisz coś dla nas zrobić – powiedział mu. – Noo… Właściwie to dla mnie.

Chłopak posłał mi uśmiech.
- To jest ten twój misterny plan? – spytałam unosząc brew. Przytaknął. Wywróciłam oczyma.
- Genialny – mruknęłam ironicznie.
- I zobaczysz jaki skuteczny.




- Derek chce to zrobić na lekcji chemii? – spytałam cicho, mijając Jacksona, który na sam nasz widok odsunął się nieco i wzdrygnął. Isaac skomentował to szerokim uśmiechem. Przewróciłam oczyma.
- Tak. Jeśli to Lydia, zabiję sukę – oznajmił szeptem Lahey.
- Licz się ze słowami – powiedziałam, mrużąc oczy i uderzyłam go w ramię. Spojrzał na mnie z kpiną i pogardliwym uśmiechem. – Poza tym najpierw musimy ją sprawdzić.
- Kanema – mruknął po prostu Isaac i wzruszył ramionami. Zmierzyłam go groźnym spojrzeniem. Nie wierzyłam w to, by Lydia była kanemą. Nawet jeśli… Nie mogłam dopuścić do tego, by Isaac ją skrzywdził. Dziewczyna stała się moją bliską koleżanką, a nigdy takiej nie miałam.

W oddali zobaczyłam Scotta i Stilesa. Na widok Stilinskiego, serce zabiło mi szybciej i mimowolnie uśmiechnęłam się. Lahey to dostrzegł i posłał mi pytające spojrzenie.
- Nic – odparłam cicho i wzruszyłam ramionami. Brunet chwycił mnie za rękę i pociągnął w kierunku klasy medialnej.
- Co robisz? – zgromiłam go nieprzyjemnym spojrzeniem, ale nie wyrwałam swojej dłoni.
- Niech da im to do myślenia – odpowiedział chłopak i kiwnął dyskretnie głową na McCalla i jego przyjaciela. Oboje patrzyli na nas z wyraźną niechęcią… a może to tylko na Laheya.
- Spadaj – powiedziałam groźnie i wyrwałam mu się. Wyprzedziłam go i samotnie weszłam do klasy na lekcje.

Dwie godziny lekcyjne później, wchodząc do klasy chemicznej, zauważyliśmy Scotta i Stilesa po przeciwnej stronie. Było wolne miejsce koło Lydii. Jasnowłosa zauważyła mnie i pomachała mi. Skierowałam się w jej stronę, ale McCall mnie ubiegł. Pierwszy usiadł koło niej. Natomiast Stiles przysunął sobie do ich stolika krzesło i usiadł obok niej z drugiej strony. Parsknęłam śmiechem, usiedliśmy z Isaacem razem.

Po chwili przyszła też Allison Argent, która zdecydowanie za mną nie przepadała, bo zmierzyła mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. Czyżby uważała mnie za rywalkę? Posłałam jej sztuczny uśmiech. Stiles również obejrzał się na nas, obdarzył Isaaca piorunującym i wyrażającym niechęć spojrzeniem.
- O co im chodzi? – spytał niewinnie Lahey.
- Nikt cię nie lubi, zrozum to wreszcie – szepnęłam, bo nasz nauczyciel chemii zaczął wygłaszać jakiś wstęp.
- Ty mnie lubisz.
- Chyba śnisz – mruknęłam krótko. Pan Harris oświadczył, że dzisiaj będziemy robić doświadczenie w parach. Na czas i co chwile będziemy się zmieniać. Chyba lepszej sytuacji nie mogliśmy sobie wymarzyć. Modliłam się tylko bym nie zajmowała stanowiska a zmieniała się. Niestety, pan Harris nie potrafił czytać w myślach.
- Erica, zajmiesz pierwsze stanowisko i zaczniesz z panem McCallem.

Spojrzałam na Argent, która zdecydowanie nie była zadowolona. To o niego była zazdrosna? Dobre sobie.

Po chwili już wszyscy złączeni w parach, zajmowaliśmy się naszymi doświadczeniami. Ja i Scott nigdy jakoś nie przepadaliśmy za sobą od czasu mojej przemiany, więc z początku się nie odzywaliśmy. Jednak w końcu McCall przemówił.
- Cokolwiek zamierzasz zrobić, poczekaj. Daj mi szansę porozmawiać z Derekiem – szeptał.
- Dlaczego nie pogadasz ze mną? – spytałam i spojrzałam na niego niewinnie. Zatrzepotałam rzęsami. Chłopak patrzył na mnie z ogromną niechęcią i był chyba jedynym takim chłopakiem w tej szkole.

Postanowiłam zagrać trochę na emocjach naszej ulubionej szkolnej parki.
- To zabawne. Zachowujecie się jakby między wami nic nie było a przecież widać, że nadal się kochacie.
- Nie wiem o czym mówisz – odparł brunet.
- Jak sobie chcesz – mruknęłam tylko. – Słuchaj Scott, naprawdę nie chce jej nic robić, więc lepiej módl się, by nie okazała się kanemą.

McCall chciał mi coś odpowiedzieć, ale w tym momencie pan Harris ogłosił zmianę i chłopak zrywając się, natychmiast pobiegł do Lydii. Bał się, że Isaac go uprzedzi. Natomiast do mnie podeszła sympatyczna szatynka o imieniu Emily. Rozglądnęłam się za Laheyem, który obecnie siedział ze Stilesem. Wciągnęłam głośno powietrze. Tego się najbardziej obawiałam. Ich starcie mogło okazać się straszne. Z Emily ani się obejrzałam a już była kolejna zmiana. Tym razem zajmowałam miejsce obok Allison.
- Co zamierzasz jej zrobić? – spytała lodowatym tonem brunetka.
- Nic, to także moja przyjaciółka, wiesz? – odpowiedziałam jej. Lydia obejrzała się przez ramię i zrobiła tą swoją wymowną minę. Scott również. Dlaczego wszyscy obawiali się konfrontacji między mną a Allison? Wtedy spostrzegłam, że to Isaac zajmował miejsce obok Lydii.
- Słodko razem wyglądacie. Ty i Scott – zaczepiłam Ali z fałszywym uśmiechem, po to by ukryć zdenerwowanie.
- Nie wierzę ci. Jesteś podłą suką.

Zaostrzyłam pazurki i położyłam dłoń na udzie Argent.
- Chodzi ci teraz o przyjaciółkę czy chłopaka? – warknęłam cicho. Lekko wbiłam jej pazury w nogę, a ona się wzdrygnęła.
- Czas! – zawołał pan Harris a ja się odsunęłam od Allison. – Jeśli reakcja została przeprowadzona prawidłowo, patrzycie teraz na kryształ. I możecie go zjeść.

Zauważyłam, że Isaac oblał kryształ lepką substancją, gdy Lydia nie patrzyła. Następnie wyciągnął go ze słoika szczypcami i podstawił jej go pod nos. Patrzyłam na Lydię, która zjadła swój kryształ oblany jadem kanemy jakby w zwolnionym tempie.
- Lydia! – krzyknął Scott i zerwał się. Cała reszta klasy spojrzała na niego jak na szaleńca. Jednakże Lydii spadło już kilka kropel jadu na język i nic się jej nie stało. Kompletnie nic. Nawet nie zadrżała. Jęknęłam głośno. Isaac posłał mi chytry i bardzo zadowolony uśmiech przez ramię.
- O co chodzi? – spytała Allison i szturchnęła mnie ze zniecierpliwieniem.
- Zdała test.
- Co to oznacza?
- Że będą chcieli ją zabić – wykrztusiłam z trudem. Zerknęłam w stronę okna, Derek stał na parkingu i patrzył w okno klasy z wyczekiwaniem. Czekał na znak od Isaaca.
- Scott! – szepnęłam głośno. Chłopak odwrócił się. Wskazałam mu okno. Jego wzrok natychmiast powędrował w tym kierunku. Zrozumiał i kiwnął mi w podziękowaniu głową.




- Nie pozwolę wam! – krzyknęłam. – Musi być jakiś sposób, mylicie się!

Isaac i Derek posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, co wcale mi się nie podobało. Zmarszczyłam brwi i położyłam ręce na biodrach. Patrzyłam na nich niemal wyzywająco. Wtedy Derek niespodziewanie wziął mnie na ręce i beztrosko przerzucił mnie sobie przez ramię. Trzymał mnie mocno. Gdy tylko otrząsnęłam się z szoku, zaczęłam go okładać pięściami po plecach.
- Żartujesz?! – krzyknęłam. – Puść mnie!
- Przykro mi, Reyes. Zostajesz – odpowiedział mi Isaac idący za Derekiem, który wniósł mnie do tramwaju. Za nim szedł Boyd, niezbyt zadowolony z całokształtu sytuacji. Próbowałam się wyrwać, jednak wszystko było na nic.
- Pożałujesz! – zagroziłam mu.

Mężczyzna postawił mnie na ziemi, ale zablokował moje ruchy wykręcając mi ręce do tyłu. Tymczasem Isaac nie dość, że zakneblował moje ręce kajdankami to jeszcze przypiął mnie do stalowej rurki. Ciężko było mi wykonać jakikolwiek ruch a tym bardziej się uwolnić.
- Boyd! – zawołałam patrząc na czarnoskórego jak na ostatnią deskę ratunku. Chłopak pokiwał przecząco głową.
- Przepraszam, Erica.
- Nie wierzę! – warknęłam wściekła. – Derek, Lydia nie jest kanemą! Ona jest po prostu odporna.
- Nie jest odporna! Ty i McCall jesteście zbyt naiwni! Nikt nie jest odporny i nie może być, mówię to raz jeszcze i po raz ostatni! – zawołał Alfa. Popatrzył na mnie nieco ze smutkiem. – Sorry za tą akcję, ale będziesz nam tylko przeszkadzać. Niestety Isaacowi nie udało się odwieść cię od przyjaźni z Lydią, szkoda. Nie przejmuj się, wrócimy po ciebie, gdy już będzie po wszystkim.

Gdy tylko wypowiedział te słowa odszedł, a za nim podążył Boyd. Spojrzałam groźnie na Isaaca, który stał przede mną z drwiącym uśmieszkiem.
- Dupek – mruknęłam obrażona i odwróciłam wzrok. – To moja przyjaciółka… - szepnęłam.
- Będziesz musiała sobie znaleźć nową – odparł mi zwyczajnie chłopak i odwrócił się, by odejść. Zacisnęłam wściekle usta.
- Lahey, ty dupku! – krzyknęłam za nim i ze złości próbowałam się wyrwać. Bezradnie opadłam na ziemię. Paznokciami próbowałam wbić się w kajdanki, ale również i to było na nic. Byłam wściekła jak nigdy i zostawiona samej sobie z własnymi myślami.


Ostatnio zmieniony przez wiedźma dnia 24/11/2012, 12:54, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Miss_Lena
Stały Bywalec
Stały Bywalec
Miss_Lena


Liczba postów : 89
Punkty : 15
Join date : 28/10/2012
Age : 27

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime15/11/2012, 19:32

A już myślałam, że między Isaaciem a Ericą narodzi się jakieś uczucie! Chociażby przyjaźń a tu chyba jednak nie. Mam tylko nadzieję, że nie uśmiercisz Lydii! Nie rób tego xd Chociaż skoro bazujesz na serialu to pewnie tego nie zrobisz... Smile Czekam na więcej Wink
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime18/11/2012, 19:00

Ojojoj. Co to się dzieje...
Ciekawa jestem, co oni zrobią Lydii. bounce
Jakoś lubię w Twoim ff postać Allison. Chyba zawsze ją lubiłam, a jako zazdrośnicę lubię ją jeszcze bardziej. Very Happy

Ach, ten Isaac. Niezłe z niego ziółko. Ale dobrze. Jest nieprzewidywalny, lubię takich bohaterów. Choć naprawdę myślałam, że nawiąże się między Ericą a nim coś w rodzaju przyjaźni.

No cóż, pozostaje mi czekać na kolejny rozdział. Może w trakcie się jeszcze coś wywiąże.
Pozdrawiam, weny życzę Smile
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime23/11/2012, 16:33

Czy moje działania są aż tak przewidywalne? Heheh, mam nadzieję, że nie ;p Ostatnio miałam krótki zastój, ale zabieram się za pisanie i może jakoś dobrnę do końca ^^ . Chociaż szkoła mi to utrudnia niestety ;d Pozdrawiam miśki Wink


Rozdział 7
TAJEMNICA



Około północy Lahey uwolnił mnie i pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po wyswobodzeniu rąk z kajdanek to uderzenie go w twarz. Wymierzyłam mu porządny i siarczysty policzek, oczywiście z użyciem pazurów. Potrzebowałam się wyżyć na kimś, to raz, a dwa, że zdecydowanie się mu należało.
- Nie zbliżaj się do mnie – wycedziłam i wyminęłam chłopaka, który zaczął pocierać obolały policzek. Boyd natychmiast przesunął się z przejścia i patrzył na mnie niepewnie jakby obawiając się, że też mu się oberwie.
- Gdzie Derek? – spytałam czarnoskórego.
- Poszedł szukać Jacksona. Odetchnij, Lydii nic nie jest, to nie ona jest kanemą – wyjaśnił mi spokojnie.
- A więc na co był ten cały cyrk? – spytałam, groźnie mrużąc oczy.

Wybiegłam z stacji metra najszybciej jak się dało. Od razu wyciągnęłam telefon i zaczęłam wybierać numer Stilesa, bo do Scotta chyba nawet nie miałam, a zdecydowanie musiałam działać. Wtedy Isaac chwycił mnie za nadgarstek.
- Co to miało być? – spytał wskazując na policzek, który był trochę podrapany, ale z pewnością nie leciała z niego krew. Już nie. Spojrzał na mój telefon i zmarszczył brwi. – Co ty świrujesz?
- Odwal się, Isaac. Mam tego dość, słyszysz? Mam dosyć! I puść mnie, do cholery!
- Nigdzie nie idziesz. – Chwycił mnie obiema rękami za ramiona i lekko mną potrząsnął. – Co chcesz zrobić? Obrażasz się o to, że nie dopuściliśmy cię do akcji zabicia Lydii? Czy o to, że cię nie posłuchaliśmy?
- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać, Lahey. Jesteś nic nieznaczącym ścierwem.
- Reyes… - zaczął chłopak, ale wyrwałam się mu i uciekłam. Nawet chyba za mną nie biegł. I dobrze. Byłam zbyt rozgoryczona, by go widzieć lub kogokolwiek innego ze stada.

Zadzwoniłam do Stilesa. Nie odebrał, czego się właściwie mogłam domyślić. Zezłoszczona pognałam do domu. Czekała mnie jeszcze zapewne rozmowa z rodzicami.



Następnego dnia nie miałam zamiaru iść do szkoły. Nie odbierałam telefonu od Isaaca, Boyda czy nawet Dereka. Leżałam w łóżku i wpatrywałam się tępo w sufit, gdy nagle do mojego pokoju wszedł tata. Mężczyzna był wysokim szatynem o brązowych oczach, które po nim odziedziczyłam. Nosił okulary.
- Erica, czemu nie idziesz do szkoły?
- Chyba mam gorączkę – oznajmiłam przyciszonym głosem. Tata podszedł do mnie i położył mi rękę na moim ciepłym czole, które rzeczywiście mogło wydawać się być rozgrzane.
- No, faktycznie. Powinnaś iść do lekarza. Zawieźć cię? – zaproponował, ale ja natychmiast zaprzeczyłam. Nie miałam zamiaru nigdzie dzisiaj wychodzić a już na pewno nie do lekarza. Westchnęłam ciężko, udając, że ledwo mogę utrzymać otwarte powieki.
- No dobrze. W takim razie powiem mamie, żeby przed wyjściem zrobiła ci gorącej herbaty i dała ci aspirynę, ok?
- Dzięki, tato.

Mama wyszła dwie godziny po tacie, musiała iść do swojej przyjaciółki w celu zorganizowania kolejnej akcji charytatywnej czy jakiejś tam inne, zupełnie nieistotnej. Zostałam sama w domu i całkowicie mi to odpowiadało. Siedziałam w salonie i oglądałam „Zakochaną złośnicę”, która akurat leciała w TV. Zastanawiałam się ile razy to już widziałam. Kątem oka dostrzegłam mojego Xboxa. Automatycznie przypomniał mi się Isaac. Prychnęłam i odepchnęłam od siebie wspomnienie naszej wspólnej gry. Przesadził i miałam prawo być na niego wściekła.

Do późnego popołudnia zdążyłam oglądnąć jeszcze dwa inne filmy i trochę posprzątać w domu. Na obiad zrobiłam sobie zupę pomidorową, a właściwie to ją tylko odgrzałam. Następnie miałam ponownie zamiar usiąść przed telewizorem, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Z ociąganiem wstałam z kanapy i podeszłam do drzwi. Obiecałam sobie, że jeśli będzie to ktoś z mojego stada to od razu zatrzasnę mu drzwi przed nosem. W razie dalszego niepokojenia mnie, byłam nawet skłonna zadzwonić na policję.

Jednak była to jasnowłosa Lydia z przewieszoną torbę przez ramię. Lekko się do mnie uśmiechnęła.
- Jesteś chora?
- Noo… Tak – odparłam zaskoczona. – Wejdź.

Dziewczyna przekroczyła próg mojego domu a ja zamknęłam za nią drzwi. Zmierzyłam ją spojrzeniem, miała na sobie kremowe spodnie i czarną bluzkę, do tego elegancką zieloną apaszkę na szyi. Ja przy niej wyglądałam tym razem koszmarnie. Nieuczesana i w krótkawej, jasnozielonej koszuli nocnej z żyrafami. Stwierdziłam jednak, że nie ma sensu się przebierać, bo i tak udawałam chorą. Lydia jakby czytając w myślach, obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem, ale nic na ten temat nie powiedziała.
- Co tu robisz? – spytałam nieco podejrzliwie.
- Sprawdzam co u ciebie – odparła zwyczajnie ze wzruszeniem ramion. Przez cały czas żuła gumę. Rozejrzała się po moim domu. – Ładnie tu u ciebie.
- Dzięki – odpowiedziałam nieco zbita z tropu. Gestem wskazałam jej kanapę, na którą również i ja opadłam. – Więc co nowego w szkole?
- Nowego? Raczej nic. Wszyscy świrują po wczorajszej akcji.
- Wczorajszej akcji? – dopytałam się, choć dokładnie wiedziałam o co jej chodzi i co miała na myśli mówiąc „wszyscy”, bo bynajmniej chodziło jej o konkretną grupę osób. Dziewczyna zaczęła oglądać swoje paznokcie.
- Nic takiego. Jakieś nieporozumienie. Mnóstwo pytań, zero odpowiedzi – odpowiedziała tajemniczo i z niedbałym wzruszeniem ramion.
- Chcesz o tym pogadać? – spytałam. Wyszło mi to trochę niechętnie, ale naprawdę się starałam.
- Niekoniecznie teraz. Słuchaj, Erica… Co jest pomiędzy tobą a Laheyem? – zmieniła nagle i niespodziewanie temat.
- Obecnie mur nienawiści, a co? – odparłam z krótkim westchnieniem.
- Świruje od rana. Chyba z twojego powodu. – Zauważyłam, że po raz kolejny użyła słowa pochodnego od „świrować”, zupełnie jakby się na nie uwzięła.
- Ja w niczym raczej nie zawiniłam. I nie chcę go widzieć ii… Nie rozmawiajmy o nim, ok? – spytałam z wyraźną niechęcią w głosie.
- Jak chcesz, pewnie.

Przez chwilę milczałyśmy.
- Chcesz coś zjeść? Albo pić? Zapomniałam od razu spytać – odezwałam się po tej dłuższej chwili.
- Nie, nie chcę – odparła. – Właściwie to przyszłam tutaj w konkretnej sprawie.
- Słucham?
- Potrzebuję rozmowy. Ostatnio każdy każe mi czekać i nikt nie ma dla mnie czasu.
- Pogadajmy – powiedziałam. – Na pewno chcesz rozmawiać na sucho?

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Po chwili obydwie siedziałyśmy po turecku na kanapie. Przed nami była paczka żelek, paluszków i kilka muffinek mamy. Obydwie w dłoniach trzymałyśmy kubki z ciepłą herbatą. Co chwilę sięgałam po paluszki i żelki, tymczasem Lydia zachwalała muffinki.
- Więc co się dzieje, panno Martin? – zagadnęłam żartobliwym tonem chcąc zabrzmieć jak doświadczony psycholog. Dramaty Lydii nie mogły być takie straszne.
- Po pierwsze nie rozumiem Jacksona – wyżaliła się Lydia. Bo jest kanemą, odpowiedziałam jej w myślach. Na głos jednak spytałam ją dlaczego. – Albo na mnie krzyczy, albo mnie całuje, tak jak wczoraj. Chociaż wcześniej żądał tylko abym mu oddała ten głupi klucz do jego domu. A potem znów mnie kocha. A teraz… Znowu nie. Nie mam pojęcia co się dzieje.
- Wiesz… Może on tylko potrzebuje trochę czasu, by wszystko poukładać? – zaproponowałam ostrożnie. No bo jak inaczej można by ją uchronić przed Whittmorem?
- Co poukładać?
- Wasz związek? Czasami potrzebna jest przerwa – powiedziałam ze zdecydowaniem.
- Nie wydaje mi się, on już po prostu mnie chyba nie kocha – odparła ze smutkiem dziewczyna.
- A może nie jest ciebie wart? – zapytałam z lekką stanowczością w głosie. Zmarszczyłam brwi. Nigdy nie spodziewałabym się, że zwyczajna rozmowa o chłopaku może sprawić, że znów poczuję się normalnie.
- Albo raczej ja jego.
- Lydia! Co z twoim poczuciem własnej wartości? – skarciłam ją, kręcąc z politowaniem i niedowierzeniem głową.

Zadziwiało mnie to, że tak mądra i ładna dziewczyna jak Lydia przejmowała się tak bardzo chłopakiem takim jak Jackson. On był… Nie oszukujmy się, ale zwykłym egoistycznym dupkiem. Nie zależało mu na nikim ani na niczym.

Jednak dziewczyna nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo… Nagle drzwi wypadły z zawiasów. Patrzyłam ze zdumieniem na to jak przez nie wparowuje do środka jakiś młody mężczyzna. Był ubrany cały na czarno i posiadał też kruczoczarne włosy i czarne oczy. Jak jakiś agent specjalny. W ręku trzymał kuszę. Wytrzeszczyłam na niego oczy. Łowca? W środku dnia? No dobra, może i już się ściemniło, ale przecież… Równie dobrze w domu mogli być moi rodzice. A tak to… Lydia patrzyła na mężczyznę jeszcze bardziej przerażona niż ja. Nie wiedziałam jak się w tej sytuacji zachować. Ujawnić się czy udawać, że to pomyłka?
- Jakiś problem? – spytałam wrogo patrząc na łowcę. Jeśli Lydia do tej pory nie zemdlała to na pewno miała prawo zrobić to teraz, bo łowca wycelowała we mnie kuszą i zaczął iść w moim kierunku. Świetnie, pomyślałam, a ja jestem w głupiej koszuli nocnej.

Powoli wstałam i podniosła ręce w geście obronnym. Nie miałam pojęcia co mam robić, tym bardziej, że cały czas Lydia siedziała na kanapie. Miałam do wyboru albo zostać postrzelona na jej oczach, albo przemienić się. Postanowiłam jednak działać. Dyskretnie, ruchem oczu wskazałam Lydii na korytarz prowadzący do mojego pokoju. Dziewczyna zrozumiała, na szczęście.

W chwili, gdy ja desperacko rzuciłam się na mężczyznę i spróbowałam go przewrócić na ziemię, ona uciekła.
- Zadzwoń do Dereka! – krzyknęłam za nią odruchowo. Chciałam obezwładnić mężczyznę, ale on wykazując się niesamowitym refleksem wyjął strzałę i wbił mi ją w obojczyk, tuż nad sercem. Krzyknęłam z bólu, zaraz potem zacisnęłam mocno zęby i spróbowałam ją wyjąć, ale w tym momencie łowca popchnął mnie na stolik, z którego od razu spadło jedzenie. Warknęłam, oburzona tym bałaganem, bo przecież dopiero co sprzątałam! Rzuciłam do niego kubkiem, przed którym się uchronił. Porcelana rozbiła się o ścianę i popękała na drobne kawałki. To było głupie posunięcie, ale działałam spontanicznie.
- Oszalałeś?! – zawołałam, chroniąc się przed kolejnym ciosem łowcy. Cały czas próbował mnie uderzyć, ale odpierałam jego ataki. – Atakujesz mnie przy świadku?
- Świadka też mogę się pozbyć – warknął grubym głosem facet.
- Co to, to nie – powiedziałam i chwyciłam go za ręce próbując odepchnąć. Kopnęłam go z całej siły aż przeleciał przez cały salon i uderzył w meble kuchenne.

Miałam chwilę na ucieczkę. Pobiegłam w stronę swojego pokoju i wpadłam do niego jak huragan. Wyjęłam klucz z półki i zamknęłam nim drzwi. Obejrzałam się na bladą jak trup Lydię. Dziewczyna skierowała wzrok na ranę i na wystający z niej kawałek strzały. Pośpiesznie wyjęłam ten kawałek i rzuciłam go na podłogę.
- Ty… J-jj-jesteś ranna – wyjąkała jasnowłosa.
- Nie. Słuchaj, to tylko tak źle wygląda, ok? Wszystko będzie dobrze – zapewniłam ją z nikłym uśmiechem. Ostrożnie do niej podeszłam i położyłam jej dłoń na ramieniu. Spojrzałam w oczy i powtórzyłam bardzo powoli: - Wszystko będzie dobrze.

Już wolałabym, żeby zemdlała. Westchnęłam ciężko. I dotknęłam miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą była rana. Zniknęła. Zerknęłam na dziewczynę i uśmiechnęłam się.
- Widzisz? – Ona pokiwała głową na znak, że tak, ale nic nie mówiła. Pewnie była w szoku. Tymczasem łowca zaczął dobijać się do moich drzwi.
- Dzwoniłaś do Dereka? – spytałam cicho.
- Tak.
- Odebrał?
- Tak.
- Co mu powiedziałaś? – spytałam nieco zirytowana zwięzłością odpowiedzi Martin.
- Że zostałaś napadnięta.
Wzięłam głęboki oddech. I czekałam. Trwałyśmy w ciszy. A co jeśli pozostali też zostali zaatakowani i Derek nie ma czasu? Co jeśli lepiej byłoby zadzwonić po Scotta? Wiedziałam jedno, jeśli Lydia miała się dzisiaj dowiedzieć o czymkolwiek to lepiej niech wie o mnie i Dereku, którego i tak pewnie o coś podejrzewała, niż Scottcie. Mogłaby poczuć się zbyt zraniona i oszukana. Nie było odwrotu. Jeżeli chcę wyjść z tego żywa i zadbać, by Lydii nic się nie stało, musiałam przestać udawać taką bezbronną. Spojrzałam ostatni raz na przerażoną dziewczynę i z westchnieniem zaostrzyłam pazury.
- Co ty…?
- Ciii.
Po chwili łowca wyważył kolejne drzwi. Warknęłam już nieco głośniej i rzuciłam się na niego. Podrapałam go w szyję. A on postrzelił mnie kilkakrotnie i kopnął z całej siły w brzuch. Przeleciałam nad nim i upadłam na podłogę na końcu korytarza. Nie zdążyłam się podnieść, bo łowca władował we mnie chyba cały magazynek. Zwinęłam się z bólu. Schowałam pazury i kły i tylko skulona leżałam. Mężczyzna chwycił mnie za moje nagie uda i… Właściwie to tylko tyle zdążyła zrobić, bo zupełnie niespodziewanie pojawił się Isaac w postaci wilkołaka i uderzył faceta w twarz. Wyrwał mu zza paska od spodni kuszę i wycelował nią w niego.
– Argent cię nasłał?! GADAJ!!
- Isaac… - mruknęłam obolała.

Chłopak odwrócił głowę w moją stronę i wtedy obok niego pojawił się Scott i wyrwał mu kuszę z ręki. Opuścił ją w kierunku podłogi i popatrzył na szatyna ostrzegawczo.
- Zdycham – jęknęłam z chrypą. Isaac uklęknął przy mnie i przyjrzał się moim obrażeniom. Na powrót stawał się człowiekiem. Tymczasem McCall odrzucił na bok kuszę i chwycił łowcę za gardło, przy okazji go podnosząc.
- Czego tu szukasz?! – warknął do niego i potrząsnął nim porządnie.
- Szlag by to! Czemu się nie uzdrawiasz? – spytał w tym samym czasie Isaac, jakby z pretensją.
- Nie wiem, ale cholernie mnie boli – jęknęłam znów. Lahey przytrzymał mnie za biodro i wyjął mi jedną kulkę. Krzyknęłam krótko i przeraźliwie.
- Coś z tym jest nie tak – mruknął chłopak i przyjrzał się nabojowi. – To tojad – powiedział Scottowi. Chłopak kiwnął ze zrozumieniem głową i ponownie powiedział coś do łowcy.
- Przyszedłem, by ją zabić – odparł i wskazał na mnie. – Naruszyliście pakt!
- To wy go naruszyliście! – zawołał wściekły brunet. – Wracaj do Argentów i powiedz im, że nie chcemy wojny tylko podtrzymania paktu.
- Pakt już nie istnieje – warknął łowca. Widziałam automatyczną reakcję Isaaca. Wstał i uderzył z całej siły łowcą o ścianę. Mężczyzna zemdlał.
- Lahey, co ty wyprawiasz?! – krzyknął Scott.
- A ty? Umawiasz się z nim czy co? Wiesz, że jeszcze przed chwilą on – tu wskazał palcem na omdlałego mężczyznę – chciał zabić Reyes?!
- Trzeba ją zabrać do szpitala – usłyszałam cichy głos Lydii, która wyprzedziła Scotta z odpowiedzią. Chłopcy zamilkli. Isaac obejrzał się przez ramię i wrócił z powrotem do mnie.
- Pomóż mi wstać – rozkazałam mu. Zrobił to a nawet położył mnie na kanapie.
- Musimy pozbyć się wszystkich kul i po krzyku – stwierdził i zabrał się do roboty.

Gość postrzelił mnie dokładnie pięcioma kulkami. Gdy tylko się ich pozbyłam a tojad zaczął uchodzić z mojego organizmu, zaczynałam czuć się lepiej. Podczas, gdy ja leżałam sobie na kanapie a Isaac wyjmował mi z ciała kulki, Lydia i Scott sprzątali cały ten bałagan pozostawiony po walce w ciszy. Przez cały czas dziewczyna była bardzo blada. W międzyczasie McCall zdążył zadzwonić do Dereka i poinformować go o moim stanie.
- Powiesz jej? – spytał szeptem Isaac, gdy skończył. Podparł się na kolanach i patrzył na mnie uważnie.
- Nie wiem – odparłam nieco bezradnie. Wpatrywałam się tępo w sufit. – Chyba muszę.
- Można by też jej coś wmówić, nie sądzisz?
- To się nie uda, Lahey.
- Niech ci będzie. Powiedz jej tyle ile musisz.
- Poważnie? – zdziwiłam się. Pokiwał potakująco głową. Uśmiechnęłam się do niego.
- Dzięki, że przyszedłeś. Gdyby nie ty… Mogłoby być po mnie – zauważyłam sucho i niechętnie okazując mu wdzięczność.
- Wiesz, że to stało się poniekąd z twojej winy? – spytał oschle i zmarszczył groźnie brwi.
- Niby dlaczego?
- Nie odbierałaś cały dzień telefonu, w dodatku zrobiłaś sobie wolne od szkoły. Łowcy o nas wiedzą, a Gerard jest w mieście, pakt jakby przestał obowiązywać. Oni wykorzystają każdą okazję, by się nas pozbyć. Szczególnie ci młodzi napaleńcy, którzy liczą na awans. Derek ostrzegł mnie i Boyda, ciebie nie chciał za bardzo straszyć. Wie, że jesteś bardzo uzależniona od rodziców, co normalnie dawałoby ci mniejsze ryzyko wpadnięcia w tarapaty. Ale twoi rodzice nie zawsze się sprawdzają. Dlatego ostatnio u ciebie… - urwał szukając wzrokiem Martin lub McCalla. Pochylił się w moim kierunku i szybko a zarazem nieśmiało wyszeptał: – Byłem. Jesteś najsłabszym ogniwem jeśli chodzi o atak.
- Nieprawda! – zaprzeczyłam zawzięcie i natychmiast się podniosłam. Usiadłam z podkulonymi nogami i mierzyłam Isaaca groźnym i przeszywającym spojrzeniem.
- Nie unoś się tak – powiedział Isaac wywracając oczyma.

Chciałam się mu jakoś zgrabnie odgryźć, ale w tym momencie podszedł do nas Scott. Położył mi rękę na ramieniu i niemal opiekuńczo spytał:
- Jak się czujesz?
- W porządku – odparłam niepewnie. Zdecydowanie czułam się lepiej, jednakże drażniło mnie to, że widzą mnie w niezbyt zniewalającym stanie. Poza tym obawiałam się trochę rozmowy z Lydią.
- Porozmawiam z Allison, może uda jej się coś zdziałać – obiecał McCall i spojrzał na mnie uważnie. – Trzymaj się.
- Dzięki – odparłam z westchnieniem.

Gdy Scott wyszedł, jasnowłosa opadła na fotel stojący naprzeciwko kanapy.
- Mógłby mi ktoś wyjaśnić co tutaj się dzieje? Bo od wczoraj… Dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy – powiedziała nieco drżącym głosem. Westchnęłam ciężko.
- Nie zamierzasz już iść? – spytałam Isaaca. Chłopak zaprzeczył ruchem głowy.
- Nie – dodał po chwili i założył ręce za głową. Oraz rozłożył się wygodnie. Wywróciłam oczyma.
- Posłuchaj Lydia, to, co teraz usłyszysz nie jest normalne i możesz uznać mnie za wariatkę.
- Ty mnie za nią nie uznałaś, gdy usłyszałaś o moich problemach…
- To coś więcej! – zaprzeczyłam gorliwie. – Ale to wszystko jest ze sobą powiązane i…
- Ale zanim Reyes wyjawi ci naszą słodką tajemnicę musisz wiedzieć, że gdy ją poznasz to będziesz w tajemnym kręgu zaprzysiężonym krwią wieczystej przysięgi dochowania sekretu – powiedział Isaac modulując głosem tak, by wyszło jak w mrocznym horrorze. Szturchnęłam go z całej siły i posłałam wrogie spojrzenie.
- To nawet nie było zabawne! – skomentowałam.
- Powiesz mi wreszcie?! – niecierpliwiła się Martin.
- Jestem wilkołakiem.
- I ja też! – dodał wesoło Lahey. Trzepnęłam go otwartą dłonią w głowę. Dureń, pomyślałam.

Patrzyłam na reakcję Lydii. Przyglądała mi się sceptycznie, jakby niedowierzając. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo z Isaaciem i wspólnie ukazaliśmy się jej w całkiem innej postacie. Dziewczyna przez chwilę siedziała z otwartą buzią, po czym zaczęła krzyczeć z przerażenia…


Ostatnio zmieniony przez wiedźma dnia 26/12/2012, 15:42, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime25/11/2012, 12:48

Haha, końcówka najlepsza. Razz
Jak się cieszę, że jednak Isaac nie jest taki zły. Very Happy Może coś się z tego jeszcze wywiąże?
Strasznie zaskoczona jestem faktem, iż do domu Ericki wpadł łowca, który dążył do jej śmierci. I to jeszcze na oczach świadka! Zdeterminowany był... nie ma co. Bardzo się cieszę, że zostałam zaskoczona - w dobry sposób. Smile
Erica jako najsłabsze ogniwo. Aż mi się jej troszkę żal zrobiło. :/
Ciekawa jestem, jak potoczy się dalsza akcja, także czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.
Co do trudności ze szkołą - też tak mam. Nadmiar obowiązków itd. potrafią zakłócić spokój i dobre chęci do pisania. Smile Ale nie martw się, przejdziesz przez to. Smile
W takim razie duuużo weny życzę Smile
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime28/11/2012, 21:30

W związku z tym, że jestem chora i siedzę w domu to jestem też skłonna wstawić kolejny rozdział, który miał być najlepszy... ale wyszło jak zwykle xd To wzorowanie się faktycznie jest nudne, ale trzeba przez to przebrnąć. ;] Enjoy ;>

ROZDZIAŁ 8

Stiles, you make a good Batman


[ Milow – You don’t know ]

Udało nam się uspokoić Lydię i oswoić ją z tą myślą. Wyjaśniliśmy jej pewne rzeczy, które mogliśmy jej wyjaśnić. Jednak ani słowa o Jacksonie. Obiecała, że porozmawia z Allison w sposób delikatny i wyjawi jej, że wie co nieco. Gdy tylko wyszła, ostrzegłam telefonicznie Argent i ustaliłyśmy wspólną wersję, którą miałyśmy wmawiać Lydii. Isaac natomiast opowiedział mi dokładnie co się wydarzyło i to, że to Whittemore jest podejrzanym i o tym, że Scott i Stiles przez cały dzień go więzili i próbowali się dowiedzieć czegoś więcej o kanemie. Wychodząc ostrzegł mnie, że w szkole oprócz Gerarda jako dyrektora, jest jeszcze matka Allison, która jest naszą nauczycielką. Nieco mnie to przeraziło. Wieczorem, gdy w końcu w domu pojawili się rodzice, odetchnęłam z ulgą. Mama nawet pochwaliła mnie za to, że posprzątałam w domu. Uśmiechałam się do niej przez cały wieczór. Rankiem nie poszłam do szkoły, od razu skierowałam się na stację metra. Derek kazał mi się tam stawić, więc posłusznie to zrobiłam. Ostatnio sporo opuszczałam szkołę, obawiałam się trochę tego, że gdy rodzice się dowiedzą to będą źli. Jednakże bardziej musiałam się liczyć z moim Alfą.

Nigdy nie lubiłam słownych potyczek między Isaacem a Derekiem. Wydawały mi się zbyt poważne. Nie lubiłam też, za takiego typu zachowanie, Isaaca. Według mnie Lahey za wszelką cenę chciał udowodnić tylko tyle, że Derek nie przemyślał wszystkiego i że sam ma jakieś wątpliwości. Może i byłam tchórzem, ale wolałam żyć w niewiedzy podczas gdy Isaac chciał wiedzieć wszystko. Począwszy od planu działania do ewentualnych planów zastępczych. Może nie było w tym nic złego, być może w taki właśnie sposób czuł stały grunt pod stopami. Ja jednak starałam się to łagodzić. Sytuacje w magazynie zawsze były napięte, jednak gdy Argentowi chcieli tylko i wyłącznie naszej śmierci często musieliśmy się tam właśnie ukrywać. To było jedyne bezpiecznie miejsce.

Derek chciał by któreś z nas zaprzyjaźniło się ze Stilesem i Scottem. Lepiej było z nimi współgrać niż działać przeciwko nim. Zgadzałam się z nim, szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Wiedziałam, że Isaac nie podoła temu zadaniu, bądźmy szczerzy, nigdy nie mieli ze sobą dobrego kontaktu, więc ochoczo przystałam na ten pomysł. Doszukiwałam się w nim również korzyści dla siebie. Zaprzyjaźnienie się ze Stilesem było konkretnym i dobrym pomysłem, szczególnie, dlatego, że moglibyśmy odnowić to, co kiedyś nie było takie złe.
- Wiesz, że zbliża się pełnia? – poinformował Isaac, który nadal był nieprzekonany do wszelkich działań Alfy. Przewróciłam na to oczyma, miałam ochotę warknąć ironicznie, że nie, Derek na pewno o tym zapomniał.
- Pamiętam o tym – odparł Derek i otworzył skrzynię z… gadżetami na pełnię? Nie wiem jak można inaczej nazwać różnego rodzaju pułapki, zatrzaski i łańcuchy. W pierwszym odruchu skrzywiłam się na sam ich widok. Zaraz po tym jednak spojrzałam na nie sceptycznie.
- To wygląda komfortowo – zażartowałam, unosząc metalowe kółko na głowę. Derek skarcił mnie spojrzeniem.
- Obiecałeś nam, że nauczysz nas kontrolować przemianę w czasie pełni – wypomniał Isaac. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie. Jednak Derek nie tracił swojego stoickiego spokoju, za co go podziwiałam, bo ja na jego miejscu już dawno dałabym Laheyowi w ten niewyparzony pysk.
- Wszystko w swoim czasie.
- Wiesz, że jeżeli nas zamkniesz w czasie pełni to będziesz sam przeciwko Argentom – argumentował zaciekle Isaac. Patrzyłam oniemiała to na jednego, to na drugiego.
- Nie znaleźli nas – Derek tego dnia najwyraźniej był wielkim optymistą, nie dał się jeszcze sprowokować. Obserwowałam reakcję Isaaca, który zacisnął mocno szczęki i powiedział przez zęby:
- Jeszcze!

Derek niczym nie zrażony udał, że tego nie słyszy. Zaczął odchodzić.
- Co ty na to, żeby zapomnieć o kanemie? – zaproponował Lahey a ja wiedziałam bez zerkania na Dereka, że to go w końcu ruszy. Kanema i Jackson to był drażliwy temat w metrze. Doskonale o tym wszyscy wiedzieliśmy, jednak Isaacowi zawsze zależało tylko na narażenie tej cudownej atmosfery panującej w naszej kryjówce. Posłałam mu wymowne spojrzenie, ale było już za późno.
- Nie możemy! – krzyknął ostro Derek. – Coś było w sposobie patrzenia Gerarda na to. Nie bał się, ani trochę. I nie wiem co on wie ani co planuje, ale jestem pewien jednego. My musimy znaleźć kanemę pierwsi!

Po czym wyszedł. Zostałam sama z Isaacem, który nerwowo zaciskał usta. Pokręciłam przecząco głową.
- Znajdź sobie jakieś pożyteczne zajęcie i nie wnerwiaj już Dereka, ok? – spytałam a on przewrócił na to oczyma.
– Ja idę się zająć „przyjaciółmi” – powiedziałam przy czym zakreśliłam w powietrzu cudzysłów.
- Powodzenia! Łudzisz się, że będą tobą zainteresowani? – warknął jadowicie chłopak. Prychnęłam tylko na to.
- Chcesz iść ze mną do szkoły? Czy zostajesz?

Tym razem szatyn prychnął, odwrócił się na pięcie i wszedł do starego tramwaju. Zmrużyłam oczy i westchnęłam. Kiedyś Isaac się uczył, może i dlatego, że został do tego zmuszony, ale uczył się, grał w lacrosse i dążył do wyznaczonych celów. A teraz to jakby w nim… umarło. Cała ta chęć życia i... Odsunęłam od siebie te wszystkie myśli i wspięłam się po schodach. W obecnej sytuacji, samotnie pojechałam do szkoły.



Stałam przy swojej szafce i rozglądałam się za Scottem bądź Stilesem, bądź najlepiej obydwoma. Wtedy dostrzegłam jasnowłosą Lydię, która wyminęła mnie z lekkim uśmiechem. Nadal nie była w stanie zdobyć się na rozmowę ze mną. Kiwnęłam jej głową z szerokim uśmiechem. Za nią biegł Stiles, który wypytywał ją o rodziców Jacksona. Dziewczyna była nieugięta, jak zawsze zresztą. Uśmiechnęłam się kpiąco na widok uganiającego się za nią chłopaka. Lubieżnie się oblizałam, ponieważ stwierdziłam, że wiem co nieco na ten temat. Podążyłam za nimi, Stiles zatrzymał się nad schodami, wtedy go przycisnęłam do ściany… Dosłownie.
- Cześć, Erica – powiedział niezbyt zadowolony, wcale na mnie nie patrząc. Poza mną szukał wzrokiem dokąd udała się Martin.
- Dlaczego wypytujesz Lydię o rodziców Jacksona? – spytałam ostro, szczerze zaciekawiona. Trzymałam rękę na jego torsie wyostrzając pazury. Miałam zamiar go tym sposobem zmusić do mówienia.
- Dlaczego pokazujesz pazury przed kamerą? – odpowiedział mi wskazując faktycznie kamerę. Lekko przestraszona odwróciłam się i schowałam dłoń. Szlag, kompletnie zapomniałam. Z drugiej jednak strony, przecież dyrektor i tak wiedział, że byłam wilkołakiem. W końcu nasłał na mnie łowców.
- No właśnie – odparł chłopak z fałszywym uśmiechem. – Chcesz się bawić w Catwomam? Będę twoim Batmanem.

Wzruszył ramionami i wyminął mnie, poprawiając plecak na ramieniu. Jego porównania i teksty zawsze niezmiernie mnie śmieszyły. Stiles był zabawny, na swój pokręcony i słodki sposób.
- Jego rodzice są na cmentarzu Beacon Hills. Jakąś milę stąd – powiedziałam opierając się o ścianę i robiąc wymowną minę. Chłopak patrzył na mnie z niemałym szokiem. Czyżby nie wiedział? Pokręciłam przecząco głową i wyminęłam go. Wiedziałam, że pobiegnie za mną. Niczym posłuszny piesek. Kilka sekund zajęło mu dojście do siebie. Usatysfakcjonowana już po chwili usłyszałam jak mnie woła i dogania. Uśmiechnęłam się zwycięsko. Szybko jednak ukryłam uśmieszek.
- Erica, ty wiesz jak umarli? – zapytał zrównując się ze mną.
- Może – droczyłam się wrednie. – Jeśli mi powiesz czemu to tak cię interesuje?

Stiles milczał a do mnie nagle wszystko dotarło. Uśmiech przestał błąkać się po mojej twarzy. Zmrużyłam oczy.
- To on, no nie? – spytałam, przystając. Czyli te wszystkie podejrzenia Dereka, Stilesa i Scotta były słuszne. To Jackson był kanemą, a oni próbowali dociec powodu jego przeistoczenia w gada.
- On? Nie. Ale kto? Jaki on? – udawał głupiego, ale ja go nie słuchałam. – Hej! Mam znakomity pomysł. Może wyskoczymy do kina? Lubisz filmy? Na pewno lubisz. A widziałaś nowego Spidermana?
- Test nie zadziałał, ale to on. Jackson – powtórzyłam do siebie nie zważając na jego słowa.
- Możemy wybierzemy się razem? Tak? Nie? Ok…

Zrozumiałam. Musiałam wracać do Dereka, skierowałam się do najbliższego wyjścia, w stronę męskiej szatni, bo stamtąd mogłam najszybciej wyjść ze szkoły. Stiles deptał mi zacięcie po piętach.
- Nie możesz powiedzieć Derekowi, ok? Erica, jest wiele spraw o których nie wiesz – mówił spokojnie chłopak. W końcu jednak użył silnego argumentu: - A to, że zostałaś ugryziona przez alfę nie daje ci licencji na niszczenie ludzi!
- Czemu nie?! – warknęłam. Tego było już za wiele, Stiles mocno ugodził mnie tymi słowami. Odwróciłam się do niego twarzą i spiorunowałam go wzrokiem. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Jednak wraz z moimi kolejnymi słowami jego wzrok łagodniał. – To właśnie to co wszyscy robili mnie. I wiesz co? Byłam w tobie strasznie zakochana. Tak, w tobie Stiles. A ty ani razu nie zwróciłeś na mnie uwagi. – Chłopak patrzył na coś poza mną, co mnie bardzo irytowało. - Dokładnie tak jak nie zwracasz na mnie uwagi w tym momencie.

Zdziwiła mnie trochę jego ignorancja, więc podążyłam za jego wzrokiem i ujrzałam wodę wypływającą z męskiej szatni. Po chwili wypadli z niej walczący Scott i Jackson. Rzuciliśmy się by ich rozdzielić. Odepchnęłam Jacksona z całej siły i przytrzymałam go. Choć się mi wyrywał, na szczęście byłam od niego silniejsza. Spojrzałam w głąb szatni, oczywiście sprawczynią bójki chłopców była Allison Argent we własnej osobie. Na nasze nieszczęście tłum przybył tam, gdzie zwęszył walkę a wraz z nim pan Harris.
- Co się dzieje do cholery?! – krzyknął nauczyciel chemii. Zdecydowanie nie powinien się tak wyrażać przy uczniach, podsumowałam w myślach. – Hej! Wystarczy.

McCall uspokoił się natychmiast, jednak Jackson nadal mi się wyrywał. Wbiłam lekko pazury w jego nagie plecy, ale nawet to nie pomogło.
- Co wy sobie myślicie?! – krzyczał dalej nauczyciel. – Jackson, uspokój się!

Dopiero wtedy chłopak ochłonął i nie miał już chęci mordu w oczach. Puściłam go i odsunęłam się od niego nieco. Poprawiłam swoje blond włosy i odetchnęłam głęboko. Każdy mój magiczny moment ze Stilesem musiał zostać przerwany. Debil McCall i palant Whittemore.
- Panie McCall chce mi pan wytłumaczyć co tu się właśnie wydarzyło? – spytał pan Harris. Scott zaprzeczył ruchem głowy. – Stilinski? Panna Reyes? Panna Argent?
- Ja ich tylko rozdzielałam – odezwałam się natychmiast.
- Ja też! – zawołał Stiles i zaczął kiwać potakująco ruchem głowy, w celu gorącego zapewnienia.

Jednak na niewiele się to zdało, bo wszyscy zostaliśmy uziemieni wraz z Mattem (który jedynie podniósł tablet) do piętnastej. Jakby nie patrząc było mi to na rękę z dwóch powodów. Po pierwsze przynajmniej byłam w szkole i to nawet dłużej niż zwykle, więc rodzice nie będą mogli być źli na mnie, że się włóczę, a po drugie miałam kolejną szansę porozmawiania ze Stilesem lub McCallem. Gdy wszyscy zgodnie weszliśmy do biblioteki, od razu zajęłam miejsce z ową dwójką, gdyż w ogóle nie uśmiechało mi się siedzenie w jednym stoliku z Argent, Whittemorem i z Mattem. Pan Harris rozsadził i nas ze względu na to, że chłopcy musieli przebywać w odpowiedniej odległości od Jacksona. Poprzednim wybrykiem zarobili zakaz zbliżania się do niego. Chciało mi się śmiać, szczególnie, gdy widziałam jaki Scott był wściekły. Położyłam przed sobą swojego laptopa i otworzyłam swój notatnik i zaczęłam rysować w nim jakieś karykatury. Na pierwszy ogień poszła Argent, jej powiększony móżdżek wystawał ponad tymi jej cudnymi czarnymi lokami.

Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Zaczęłam tworzyć pewien schemat. Przy okazji podsłuchując rozmowę Scotta i Stilesa. Co jeśli Stilinski miał rację? Każda osoba w tym pomieszczeniu, oprócz mnie, miała jakiś związek z Jacksonem. Włącznie z Mattem, który przecież faktycznie był zamieszany w tą akcję z nagraniem, o które jest tyle krzyku.

Nie jestem pewna czy w pewnym momencie Whittemore zaczął symulować czy naprawdę źle się poczuł, ale oznajmił wszystkim, że musi wyjść do łazienki. Pan Harris poszedł za nim. Wtedy chłopcy korzystając z okazji przysiedli się do mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem i zatrzasnęłam swój czerwony skoroszyt.
- Stiles mówił, że wiesz jak zginęli rodzice Jacksona – zagadnął Scott pochylając się ku mnie.
- Możliwe – odparłam obojętnie.
- No dalej, mów! – ponaglił mnie chłopak. Stiles lekko mnie szturchnął. Westchnęłam.
- No dobra – zgodziłam się. – Zginęli w wypadku samochodowym. Mój tata był ubezpieczycielem i za każdym razem, gdy widzi Jacksona w porsche, to mówi o tym olbrzymim odszkodowanie, które Whittemore dostanie, gdy będzie mieć osiemnastkę.
- Więc Jackson jest teraz bogaty, a gdy skończy osiemnaście lat to będzie jeszcze bogatszy? – spytał z lekkim poirytowaniem Stiles.
- No tak – odparłam z ironicznym uśmiechem patrząc na niego wymownie.
- Coś z tym jest nie tak – westchnął chłopak. Scott przytaknął.

Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł. Kolejny tego popołudnia. Sięgnęłam po laptopa.
- Wiecie co? Mogę poszukać raportu z ubezpieczalni mojego ojca. Wszystko zatrzymuję – oznajmiłam i włączyłam go. Zaczęłam szybko klikać, szukając pliku z raportami. Wtedy Scott McCall został wezwany do biura dyrektorka przez matkę Allison. Wymieniliśmy ze sobą zaskoczone spojrzenia, po czym brunet nieco niezadowolony opuścił bibliotekę. Stiles przysunął się ku mnie.
- Dlaczego nam pomagasz? – szepnął do mnie nagle. Aż przeszły mnie dreszcze.
- Widocznie mam z tego jakieś korzyści – odparłam ze wzruszeniem ramion, nawet na niego nie zerkając. Ani drgnęłam, nie chciałam zdradzić jak bardzo kontakt z nim na mnie wpływa.
- A może po prostu jesteś po naszej stronie? – Uśmiechnął się chytrze.
- Nie ma „waszej” i „naszej” strony – zaprzeczyłam, marszcząc brwi. Posłałam mu krótkie i zacięte spojrzenie. – Moim zdaniem sfora powinna trzymać się razem, bez względu na opinie i różności w poglądach – mruknęłam najciszej jak potrafiłam.
- Moim też – odparł zdecydowanie Stiles. – Chyba, że alfą jest Derek a w swojej paczce macie takiego dupka jak Lahey.
- Pomimo wszystko – odparłam i zwróciłam się z powrotem w stronę ekranu komputera.

Chwilę zajęło mi znalezienie prawidłowego raportu. W tym czasie Jackson najwyraźniej zdążył dojść do siebie, bo wrócił do biblioteki, co zauważyłam kątem oka.
- Znalazłam! – mruknęłam zwycięsko.
- Pamiętaj o datach – przestrzegł mnie chłopak.
- Pasażerowie umarli w drodze do szpitala. Szacowany czas zgonu 9:26, czternastego czerwca 1995 roku – odczytałam dokładnie. Stiles poruszył się niespokojnie.
- Jackson ma urodziny piętnastego czerwca – odpowiedział. Popatrzyłam na niego zdumiona, on odpowiedział mi wymownym spojrzeniem.
- Nie może być – powiedziałam z niedowierzaniem.
- A jednak. Jestem pewien. Piętnasty czerwca.

Zamyśliłam się. Co to oznaczało? I czy w raporcie mógł być błąd? Jestem pewna, że nie. Każdy raport ma wagę tak ważną jak dokument państwowy. W dodatku są do użytku publicznego, więc muszą być jak najprawdziwsze. Nie mogło być mowy o pomyłce. A to by znaczyło, że…

Zorientowałam się, że wszyscy stoją. Z zamyślenia wyrwał mi krótki śmiech pana Harrisa.
- Wybaczcie. Ja wychodzę, ale wy zostajecie, przynajmniej dopóki nie uporacie się z regałami – na te słowa, zrezygnowany Stiles opadł z powrotem obok mnie i ukrył twarz w dłoniach mamrocząc na tyle głośno, bym go usłyszała:
- Nienawidzę tego gościa! – Uśmiechnęłam się szeroko i zamknęłam laptopa. Pośpiesznie wstałam i szturchnęłam Stilinskiego. Ten z westchnieniem podniósł się i podążył za mną do jednego z regałów.
- A zatem cieszcie się resztą popołudnia! – zawołał nauczyciel chemii i cały w skowronkach wyszedł z biblioteki.
- Popatrz na to optymistycznie – zagadnęłam Stilesa – przynajmniej mamy Jacksona na oku.
- Musisz wiedzieć, że to nie jest szczyt moich marzeń – odparł szatyn i zdmuchnął kurz z kilku książek. Pomachałam rękę w celu zmiany kierunku uniesienia się kurzu. Stilinski się zakrztusił.
- Dzięki, Erica – powiedział ironicznie.
- Spoko, a co z tym Spider….

Urwałam, bo w tym momencie do biblioteki wrócił Scott z nieco dziwnym wyrazem twarzy. Kiwnęłam głową w jego stronę. Stiles obejrzał się przez ramię.
- Idę powiedzieć mu to, co już wiemy – oznajmił a ja przytaknęłam ruchem głowy i zajęłam się układaniem sterty książek na właściwe miejsca. Cały czas jednak słyszałam dokładnie każde słowo wymówione przez chłopaka. Było to nieco dziwne, ale jego tok myślenia zgadzał się idealnie z moimi przypuszczeniami. Również uważałam, że Jackson urodził się po śmierci jego matki, zatem musiał zostać wyjęty z jej brzucha przez cesarskie cięcie. Na samą myśl, że ona już wtedy nie żyła, przeszły mnie ciarki. To było takie straszne i trochę… obrzydliwe. Przez moment nawet współczułam Jacksonowi, zrozumienie całej tej prawdy musiało być dla niego bardzo trudne.

Spojrzałam na niego, wydawał się jakby nieobecny i nieco rozdygotany. Przyjrzałam mu się uważnie, miał kropelki potu na szyi i czole. Doszły mnie kolejne słowa Stilesa:
- W całym raporcie pełno słów „niejednoznaczne”.
- Więc jego rodzice mogli zostać zamordowani? – zapytał szeptem Scott.
- Jeśli tak to, to ma związek z mitem o kanemie – oznajmił Stilinski.

Nie zgodziłam się z nimi, ufałam raportowi, to był wypadek samochodowy a nawet jeśli nie, to Jackson nie mógł mieć stuprocentowej pewności, gdyż nawet nie było go jeszcze wtedy na świecie. Układałam równo książki na półce i zastanawiałam się czy mają rację. Musiałam skontaktować się jak najszybciej z Derekiem, wyjęłam swój telefon w celu napisania do niego smsa i wtedy przemknął koło mnie Scott i nagle stanął jak wryty. Spojrzałam na niego z zapytaniem. I wtedy tuż nad regałami przemknęła kanema. Książki zaczęły spadać a lampy popękały wywołując lekkie spięcie prądu. Kilka płytek z sufitu poodpadało. Rozległ się trzask.
- Erica! – zawołał Scott a ja natychmiast się przemieniłam i ryknęłam, starając się być w gotowości. Nerwowo rozglądałam się na boki. Kanema zaczęła powtórnie przebiegać nad naszymi głowami.

Nagle coś drasnęło mnie dość głęboko w szyję. Wydałam z siebie krzyk bólu i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić i jakoś uchronić się przed upadkiem, upadłam. Co gorsza zaczęłam się trząść, zupełnie jak podczas ataku epilepsji. Nie byłam w stanie się poruszyć, a przez moje ciało przebiegały silne wstrząsy, jednak ja czułam się nieruchoma i nie całkiem świadoma tego, co się dzieje. Jakby zawieszona. Oddychałam szybciej, chciałam wydobyć z siebie jakieś słowa, dźwięk, cokolwiek, ale nie dałam rady. Jedyne co, to zgrzytałam zębami i coraz bardziej się trzęsłam. Jackson zdołał uciec, zaraz po tym jak zrujnował bibliotekę. Po chwili podbiegł do mnie Stiles i podniósł mnie lekko.
- Erica! Hej, Erica! O mój Boże! Erica! – zawołał i podtrzymał moją głowę. Zacisnęłam mocno pięści, nie mogłam powstrzymać drgawek. – Myślę, że ma atak!

Allison podeszła ostrożnie do Matta. Natomiast Scott i Stiles próbowali się zająć mną.
- Będzie dobrze – powtarzał gorączkowo Stiles, cały czas mnie podtrzymując. Patrzył na mnie z troską. – Musimy zabrać ją do szpitala, Scott.
Chwyciłam go za ramię i ścisnęłam bardzo mocno. Dyszałam i czułam się coraz słabsza.
- Dereka… - udało mi się z siebie wydobyć. – Tylko do Dereka.
- Kiedy zabierzemy ją do szpitala… - Scott spojrzał na mnie niepewnie a następnie zwrócił się do Allison, jednak ja powtórnie mu przerwałam.
- Do Dereka. – Oni w ogóle mnie nie słuchali.
- Jedź – powiedziała Argent. – Zabierz ją do Dereka, on będzie wiedział co zrobić.

Po raz pierwszy w życiu byłam jej wdzięczna. Scott nagle zniknął z zasięgu mojego pola widzenia. Stiles nadal mnie trzymał bardzo mocno i patrzył na mnie na wpół ze strachem.
- Dasz radę, Erica – szepnął mi i wtedy tuż koło nas pojawił się powtórnie McCall.
- Daj mi ją – powiedział Stilesowi i wziął mnie w ramiona. Oparłam głowę o jego ramię i ścisnęłam piąstką jego sweter.

Nie miałam ataku odkąd zostałam przemieniona. Zapomniałam jak to jest. Wsadzili mnie do auta, Stiles kierował a ja leżałam na boku z tyłu, trzymając głowę na kolanach Scotta. Nie miałam władzy w swoim ciele, w każdym bądź razie nie w każdej jego części. Bałam się i modliłam tylko o to, by dojechać w końcu do tego metra. Czułam jakby miałam zaraz umrzeć. Straciłam na chwilę świadomość.
Odzyskałam ją dopiero, gdy znalazłam się w ramionach Dereka. Nasilenie drgawek zmalało, jednak trzymałam się ostatkami sił.
- Podnieś ją! – zawołał Alfa i tym razem opierałam się na Stilinskim.
- Czy ona umiera? – spytał z przerażeniem Stiles.
- Może… Dlatego to będzie boleć – ostrzegł Derek i w akcie desperacji złamał mi kość w ręce. Popłynęła krew, wyraźnie to czułam. Zaczęłam krzyczeć z bólu. A później jęczeć.
- Złamałeś jej rękę! – zawołał z oburzeniem i szokiem Stilinski.
- Uruchomiam proces leczenia – wyjaśnił Derek. – Muszę wydobyć z niej jad.

Zabolało, ponownie krzyknęłam, a krew trysnęła niczym woda z fontanny. Kość była złamana. A mnie to naprawdę bolało. Wtedy usłyszałam kroki.
- Co z nią?! – rozpoznałam głos Isaaca.
- Co ty jej robisz? – Tym razem był to Boyd. Wiedziałam, że są tu ze mną i nijako odczułam pewnego rodzaju sympatię do nich. Bolało, a to przeszkadzało mi najwyraźniej w racjonalnym myśleniu. Czułam jednak, że im więcej ze mnie wypływa krwi, tym bardziej pozbywam się jadu, ale też coraz szybciej słabnę. W sumie logiczne. Stiles opadł a ja razem z nim, jednak nadal mnie podtrzymywał. Oparłam się o jego ramię i otworzyłam oczy, na które naszły mi włosy. Stilinski widząc to, odsunął moje blond loki. Dyszałam ciężko, ale nie było już tej obrzydliwej toksyny krążącej mi we krwi.
- Stiles… – zwróciłam się do niego szeptem. Spojrzał na mnie uważnie. Patrzył mi prosto w oczy i gdyby nie ta kompromitująca i przykra sytuacja to bym go pocałowała. – Dobry z ciebie Batman – powiedziałam jeszcze i z wycieńczenia zemdlałam.
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime29/11/2012, 17:51

Świetny rozdział. Naprawdę, podobało mi się. Smile
Powtórzę się, ale postać Ericki, to, jak ją przedstawiasz, jest niesamowita.
Nie wiem jeszcze, jak to inaczej skomentować. Brak weny chyba to się nazywa. Ale wiedz, że moje odczucia po tym wpisie są jak najbardziej pozytywne. Razz
Cieszę się, że skorzystałaś z przerwy od szkoły i napisałaś kolejny rozdział, który bardzo mnie zaintrygował. Smile
Szybkiego powrotu do zdrowia życzę.
Pozdrawiam
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime29/11/2012, 18:12

Ajjj dziękuję! Pochlebiasz mi :* Nawet się nie spodziewałam.
Co do tej przerwy i pisania. Piszę, piszę Very Happy Ale rozdziały mam gotowe. Tylko wstawiam i ewentualnie czasem przerabiam. Ale tak to jestem do przodu Wink. Dlatego tak często dodaję. ;> Okropnie się nudzę, więc sporo pisze. Ale chętnie bym coś przeczytała! Może u Ciebie ;p ]:->
Dzięki Wink Kuruję się jak mogę.
Powrót do góry Go down
Miss_Lena
Stały Bywalec
Stały Bywalec
Miss_Lena


Liczba postów : 89
Punkty : 15
Join date : 28/10/2012
Age : 27

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime29/11/2012, 18:19

Kanonicznie widzę! I wreszcie momenty Stiles&Erica. Może coś w końcu z tego wyniknie? Noo. Mam nadzieję. Smile Najlepszy był Stiles zapraszający Ericę do kina, a ona go zlała tak fajnie! Chociaż nie... Bo potem do tego wróciła. Jakby nie patrząc ma obiecane kino i Spidermana. Heh. Twoja Erica jest strasznie ironiczna, ale przez to jest całkiem fajna. I Isaac też jest fajny. Jeśli nie wyjdzie jej ze Stilesem to może z Laheyem? Very Happy Oo! Czekam na więcej.
A ta piosenka, całkiem całkiem. :>
Powrót do góry Go down
Annie
Wilkołak
Wilkołak
Annie


Liczba postów : 1040
Punkty : 7
Join date : 03/07/2012
Age : 27
Skąd : Tajlandia ^^

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime4/12/2012, 16:41

I oto kolejny rozdział Very Happy Może niepotrzebnie się tak śpieszę, mam zamiar wyrobić się przed rozpoczęciem trzeciego sezonu xd Wiem, że zdążę Wink nie preferuje jakiś niewiadomo jakich powieści na 50 rozdziałów ;p Co do samej treści... Pierwotny tytuł brzmiał: "ROZMOWA", ale przy wklejaniu go tutaj i sprawdzania skojarzyło mi się "meet Isaac", więc tak też zmieniłam. Dla Farey! Bo dawno nie dawała znaku życia xd

ROZDZIAŁ 9
Meet Isaac



Obudziłam się rano z potwornym bólem głowy. Był nie do zniesienia. Pozostałości po jadzie kanemy. Jedno Jacksonowi zawdzięczałam – dzięki niemu poprzedniego dnia między mną a Stilesem w końcu nawiązała się jakaś głębsza więź. Być może wypadłam żałośnie, ale Stiles faktycznie się o mnie martwił i zachował się tak jak powinien. Na samo wspomnienie, pomimo bólu, uśmiechnęłam się szeroko do poduszki. Wczorajsze zachowanie chłopaka to było to, na co czekałam już od dawna. Spróbowałam się podnieść, ale wszystko mnie bolało. Opadłam z powrotem na materac i westchnęłam. Ten dzień należało zdecydowanie spędzić w domu. Poza tym wcale nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Wtedy musiałabym wytłumaczyć się mamie, dlaczego poprzedniego dnia do domu przywiózł mnie syn szeryfa i dlaczego wyglądałam, i zachowywałam się jakbym była jedną nogą już po tamtej stronie. Oraz dlaczego na ręce miałam opatrunek.

Postanowiłam zatem zostać w łóżku i nie okazywać żadnej chęci życia. Sądziłam, że tym sposobem mama mi odpuści. Jednak tak się nie stało. Kilka minut przed ósmą przyszła do mojego pokoju, oczywiście weszła bez pukania.
- Nie zamierzasz iść dzisiaj do szkoły? – spytała tym swoim nieco piskliwym głosem.
- Nie czuję się zbyt dobrze – odparłam z lekką chrypą i spojrzałam na nią najżałośniej jak tylko umiałam. Matka zacisnęła usta w cienką kreskę.
- Wiesz chyba powinnyśmy porozmawiać o tym co się wczoraj wydarzyło – oznajmiła mi twardo kobieta. Przymknęłam oczy.
- Może później mamuś, ok? – poprosiłam a ona natychmiast, chyba nieco obrażona, wyszła.

Moja matka zawsze przez epilepsje otaczała mnie ogromną opieką i zawsze mi współczuła, ilekroć wracałam ze łzami w oczach ze szkoły, starała się mi pomóc. Jednak, gdy przeszłam przemianę i stałam się pewniejsza siebie, jakby odsunęła się ode mnie. Zaczęła się mnie czepiać i rzadko kiedy coś jej we mnie odpowiadało. Choć nie od razu to zauważyłam… Z początku było normalnie, ale po balu charytatywnym, czyli ostatniej wspólnej okazji spędzenia razem czasu, nasze kontakty stały się chłodniejsze. Chciałam to naprawić, ale nie miałam pomysłu jak. Dawna Erica pewnie by wiedziała.

Zasnęłam i… Może to żałosne, ale śniłam o Stilesie.

Następnego dnia tata zaoferował, że podwiezie mnie do szkoły. Jego propozycja tak mnie zdziwiła, że aż się zgodziłam. Przez całą drogę milczeliśmy, w radiu leciały jakieś stare piosenki a ja tylko przyglądałam się białym i puszystym chmurom na niebie. Gdy podjechaliśmy pod szkołę natychmiast odpięłam pas i już chciałam wychodzić lecz ojciec zatrzymał mnie.
- Erica, powiedz, wszystko u ciebie w porządku? – spytał, opiekuńczym gestem kładąc mi dłoń na ramieniu.
- Oczywiście, tato – odparłam automatycznie i uśmiechnęłam się lekko. Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Wróć dzisiaj prosto do domu, dobra?
- Jasne – skłamałam gładko. Zamierzałam iść do Dereka, by mu podziękować i dowiedzieć się jaki mamy obecnie plan. Pośpiesznie wysiadłam. Na pożegnanie pomachałam ojcu i skierowałam się w stronę szkoły.
- Erica! – usłyszałam czyjeś wołanie. Wszędzie rozpoznałabym ten głos. Od razu się uśmiechnęłam i odwróciłam się w stronę biegnącego do mnie Stilesa.
- Cześć – przywitałam się z ogromnym entuzjazmem.
- Jak się trzymasz? – zapytał mnie z troską chłopak, poprawiając pasek od plecaka. Zlustrował mnie uważnym spojrzeniem.
- W porządku – odparłam zwięźle. – Wiesz, dzięki za…
- Daj spokój! – przerwał mi i uśmiechnął się lekko. Już chciał mnie wyminąć, ale zebrałam się w sobie i zatrzymałam go jeszcze.
- Jeśli chodzi o to co mówiłam wczoraj… Odnośnie mnie i ciebie…
- Nie ma sprawy – powiedział z wyraźną ulgą. W rzeczywistości też odetchnął. Zmarszczyłam brwi, najwyraźniej źle odczytał moje intencje. – Cieszę się, że ci to minęło. Sorry, ale muszę lecieć znaleźć Scotta.

Przełknęłam ślinę. Nic mi nie minęło. Wcale a wcale. Odpuściłam, rozgoryczona weszłam samotnie do szkoły.




Po lekcjach faktycznie skierowałam się najpierw do Dereka. Przez to, że rano do szkoły podrzucił mnie ojciec, na starą stacje musiałam iść na nogach. Rower Isaaca został u mnie w garażu. Właściwie nie śpieszyło mi się, więc powolnym tempem szłam do kryjówki Dereka. Po drodze wyłączyłam telefon. Zamierzałam tam przesiedzieć do późnego wieczora. I nie chodziło tylko o to, że nie chciałam porozmawiać z rodzicami na temat tamtej nocy. Ja po prostu nie czułam się w domu zbyt dobrze, za bardzo się nudziłam i brakowało mi… Mojego stada. W końcu byli jakąś część mnie.

Derek siedział w środku tramwaju, głowiąc się nad czymś jak zwykle.
- Cześć – przywitałam się. Zdziwiłam się, że nie ma przy nim chłopaków. Zorientowałam się, że nie wpadłam też na nich w szkole. Tylko Boyd przemknął mi raz przed oczami, ale nawet nie zdążyliśmy zamienić ze sobą choćby słowa. Natomiast Laheya na pewno nie widziałam.
- Witaj, Erica – odparł Derek spoglądając na mnie uważnie. Przyglądał mi się tak przez dłuższą chwilę. – Lepiej?
- Tak, dzięki.
- To mój obowiązek, mała – powiedział mi i zajął się naprawianiem jakiś zatrzasków. Domyśliłam się, że pewnie szykuje się na pełnię.
- Gdzie Boyd i Lahey? – spytałam opierając się o drzwi.
- Chyba na cmentarzu – odparł ze wzruszeniem ramion Derek. Posłałam mu pytające spojrzenie a on na to westchnął. – Isaac nie jest w najlepszym humorze. Wydaje mi się, że ostatnio ciągle myśli o ojcu… Albo o czymś z nim bezpośrednio związanym. Coś zaprząta mu głowę w zbyt dużym stopniu i go rozprasza.
- Aha – mruknęłam z mieszanymi uczuciami. Nie miałam pojęcia jak inaczej mogłabym to skomentować.
- Może idź do nich? – zaproponował mężczyzna.
- Przeszkadzam ci tu? – spytałam kpiąco.
- Yyy… prawdę mówiąc tak – odparł ze śmiechem Derek. Uniosłam ręce w obronnym geście i odwróciłam się na pięcie.
- Już mnie nie ma.
- Oj tam. Nie bierz tego do siebie! – zawołał za mną. Odwróciłam głowę i wystawiłam mu zadziornie język.

Gdy tylko zaczerpnęłam świeżego powietrza, zastanowiłam się nad słowami Dereka o Isaacu. Może faktycznie Laheya coś gryzło, ale bynajmniej nie był to mój problem. Już miałam zamiar skierować się do domu, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Przez chwilę stałam w miejscu i rozważałam co zrobić. W końcu zdecydowałam się iść do chłopaków. Pobiegłam w kierunku cmentarza w Beacon Hills. Dotarłam tam w mgnieniu oka. A dostrzegając ich, od razu do nich dołączyłam. Wyglądali jakby przyszli niewiele przede mną. Boyd wyraźnie się ucieszył na mój widok. Widocznie miał coś przeciwko przebywaniu z samym Isaacem. Nie zdziwiłabym się, gdyby przez całą drogę milczeli.

- Pracowałem tutaj kiedyś - szepnął Isaac i włożył ręce do kieszeni.
- Na cmentarzu? – rozejrzałam się uważnie po tym miejscu. Drgnął, dopiero wtedy zorientował się, że też tu jestem. Wszędzie pełno było grobów. Cóż, nie było w tym nic dziwnego jednakże nigdy nie chciałabym pracować wśród zmarłych. Jakkolwiek źle by to mogło zabrzmieć. Bałabym się takiego miejsca. Zwłaszcza nocą. Stara Erica na pewno. Nie wiedziałam jednak jaki był dawny Isaac, ponieważ nigdy go za dobrze nie poznałam. Ta praca na pewno nie była jego własnym wyborem.
- Tak – odparł zwyczajnie ze wzruszeniem ramion. – To było wtedy gdy… Zanim jeszcze… No wiesz.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Wiedziałam, nie musiał mi mówić. Boyd wpatrywał się w nas z niemałym zainteresowaniem, oczywiście nic nie mówiąc. Zauważyłam, że nigdy nie należał do zbyt rozmownych.
- Nie cierpiałem tej roboty – dodał Isaac z westchnieniem i kopnął kamień leżący mu pod nogami.
- Nie dziwię ci się – odparł zdawkowo Boyd. Lahey obejrzał się przez ramię i spoglądając na mnie, zaczął iść w kierunku nieznanego mi grobu. Domyślałam się tylko czyj może to być grób. Boyd został w tyle, natomiast ja śmiało ruszyłam za Isaacem.
- Jesteś tego pewna? – spytał mnie nagle szeptem.
- Czego? – zdziwiłam się. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego pytająco. Tego, że z nim tu jestem? Nie, nie byłam pewna i właściwie to nawet nie wiedziałam dokładnie dlaczego tu przyszłam i najchętniej bym uciekła...
- Tego wszystkiego. Stada. I Dereka. Robi się coraz niebezpieczniej a ty ostatnio non stop obrywasz...
- Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie – odpowiedziałam stanowczo. Choć w sercu poczułam wyraźny niepokój i zawahanie, zignorowałam to. Zmrużyłam nieprzyjemnie oczy. – A ty nie?

Nie odpowiedział. Spojrzał tylko na mnie czujnie. Zatrzymał się przed grobem swojego ojca. Stanęłam tuż obok niego i zerknęłam na zdjęcie na nagrobku. Pan Lahey w niczym nie przypominał mi Isaaca. Pamiętałam go jako surowego mężczyzna o fałszywie miłym wyrazie twarzy. Zastanawiało mnie co z matką chłopaka. Nie miałam odwagi jednak o to go zapytać.
- Co myślisz o Boydzie? – spytał mnie brunet i dyskretnie wskazał głową w kierunku czarnoskórego chłopaka. Nie patrzył na mnie ani przez chwilę.
- Jest w porządku – odparłam krótko ze wzruszeniem ramion.

Boyd właściwie nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był, bo był. Czułam do niego jakąś sympatię, choć właściwie on nigdy nie miał większych problemów. To znaczy… Ja miałam epilepsje, a Isaac ojca tyrana. Oboje dostaliśmy lepsze życie i nową szansę. A Boyd? Boyd był samotnikiem, nie miał przyjaciół i miał zaniżoną samoocenę.
- Myślę, że jest słabym ogniwem – oznajmił chłopak. Wzruszyłam na to ramionami, nie mogłam nigdy rozgryźć tak całkowicie Isaaca. Nigdy nie wiedziałam do czego zmierza, tak jak teraz. Jeszcze niedawno to mnie uważał za słabsze ogniwo, łatwy cel do wyeliminowania. Jaki był cel tego, co mówił? Boyd nikomu nie zawadzał, był nieszkodliwy. Był bardzo skryty i zamknięty w sobie, niezbyt lubił mówić o sobie, ale przecież nikomu nie było to do szczęścia potrzebne. Jeśli nie chciał to nie mówił.
- Wiesz co, Isaac? Chciałabym się upić! Upić i choć przez chwile nic nie pamiętać – zawołałam niemal prowokacyjnie. Zmieniłam temat, bo tak było najkorzystniej.
- Da się zrobić – uśmiechnął się chłopak.

Ciężko upić wilkołaka, o wiele ciężej niż zdobyć sam alkohol. Isaac musiał użyć swoich wilkołaczych sił perswazji na pani ekspedientce. Ale udało nam się. Nawet Boyd się do nas dołączył. Siedzieliśmy na cmentarzu, na schodkach do grabarni i piliśmy dwie butelki whiskey, trzy tanie wina a potem już tylko piwa. Z czasem zaczęło się nam robić coraz weselej.
- Pogadajmy o największych porażkach w życiu… Co zrobiliście głupiego? – zaproponował Isaac. Milczeliśmy. Od razu przyszła mi do głowy jedna rzecz, którą zrobiłam przecież całkiem niedawno. I oczywiście wygłupiłam się.
- Każdy musi upić trochę i powiedzieć prawdę. Ja zacznę… - powiedział odważnie chłopak. Pijany Isaac to gadatliwy Isaac i to bardzo fajny. – Może najpierw porażki miłosne… Pierwszego dnia w liceum zaprosiłem Lydie Martin na randkę. Odmówiła i zaśmiała się mi w twarz. Ha, ha!
- Nie gadaj! – zawołałam a szczęka mi opadła. Patrzyłam na niego zszokowana. – Ty?!
- A co w tym złego? Mierzyłem ambitnie – odparł zwyczajnie i upił potężnego łyka swojego piwa. – Erica.
- Ok. Wyznałam Stilesowi, że kiedyś byłam w nim poważnie zakochana – powiedziałam po krótkim zastanowieniu się i zawarczałam z upokorzenia na samo wspomnienie.
- W Stilinskim?! – niedowierzał mi Isaac.
- Tak, w nim – odparłam prawie z dumą. Na potwierdzenie pokiwałam głową, przy czym kiwałam się całym ciałem, dla dodania efektu.
- Ale numer! Co ty w nim widziałaś?
- Wspaniały charakter. I nadal to widzę! – zawołałam zdecydowanie i natychmiast zakryłam buzię czując się fatalnie. Wygadałam mój sekret przed takim debilem jak Lahey! Od razu ostro się skarciłam w myślach. Chłopak wytrzeszczył na mnie oczy, po czym wybuchnął śmiechem.
- Nie wierzę! Erica, poważnie?
- Masz z tym jakiś problem, Lahey? – spytałam już nieco zirytowana. Groźnie zmrużyłam oczy a on śmiejąc się dostał czkawki. Wywróciłam na to oczyma i spojrzałam na Boyda, który wcale się ze mnie nie śmiał. Upiłam łyk piwa. – Boyd?
- Nie mam takiej porażki – powiedział ze wzruszeniem ramion. – Nigdy nawet nie próbowałem.
- Daj spokój! – zawołał czkając Isaac. Był nieprzekonany i patrzył na czarnoskórego podejrzliwie.
- Nigdy? – upewniłam się.
- Nigdy.
- Przynajmniej nie zaznałeś odrzucenia – zaśmiałam się, ale wyszło mi to nieco sztucznie. – W takim razie zadaj komuś jakieś pytanie.

Boyd tak jak my poprzednio upił łyk swojego piwa i zastanowił się przez chwile. Kiwnął głową w moją stronę.
- Ostatnia osoba z którą się całowałaś?
- Brad Newton. Mmmm…. – Wyznałam im z rozmarzeniem. Kątem oka dostrzegłam jak Isaac wywraca oczami. Napiłam się piwa i oblizałam się z rozkoszą.
- Lahey…!




Graliśmy z dobre dwie godziny. Później Boyd musiał iść do domu, a ja zostałam sama z Isaacem. Zaczynało mi być zimno, więc wymusiłam na nim by dał mi bluzę chociaż miałam na sobie swoją czarną skórzaną kurtkę. Po chwili przekomarzania się dał mi ją, zostając w samej biało-granatowej koszulce z krótkim rękawem. Założyłam jego granatową bluzę z kapturem wkładaną przez głową a na nią kurtkę. Dopiero wtedy było mi ciepło i przytulnie. W sumie było to dziwne, byłam wilkołakiem, więc raczej nie powinno mi być zimno. Może to był tylko taki pretekst, który na sobie wymusiłam? Sama siebie nie rozumiałam. Zeszliśmy już ze schodków i leżeliśmy na ziemi. Opierałam głowę o jego brzuchu a on bawił się moimi włosami nawijając sobie je na palec. Wcale mnie to nie drażniło, wręcz przeciwnie, było mi nawet przyjemnie. Drugą rękę miał założoną za głowę. Patrzyłam w gwiazdy i zastanawiałam się ile ich jest na niebie. Podobno nieskończenie wiele.
- Isaac… - zaczęłam cicho i uniosłam nieco głowę tak by choć na chwilę na niego zerknąć. Wydawał się być zupełnie spokojny. Stwierdziłam, że warto zaryzykować i w końcu porozmawiać z nim na poważne tematy.
- Hmm? – mruknął chłopak.
- Co z twoją mamą? Opowiedz mi – poprosiłam śmiało.
- Ech… A jak myślisz, Erica?
- Nie myślę, dlatego pytam – dopiero po chwili dotarło do mnie jak głupio zabrzmiało to, co powiedziałam.
- Wiesz, że miałem też starszego brata? – Isaac zmienił nieco tor rozmowy, ale nie mogłam go za to winić. Widocznie nie był gotów na rozmowę o swojej mamie. Podjęłam więc chętnie temat.
- Miałeś? – zdziwiłam się, bo naprawdę nigdy o nim nie słyszałam albo może po prostu go nie kojarzyłam.
- Tak. Miał na imię Camedon – odparł brunet. Przekręciłam się nieco tak, by widzieć jego twarz. Lekko się uśmiechał. Odwróciłam głowę w jego stronę i uważnie na niego przez cały czas patrzyłam.
- Co się z nim stało? – zapytałam cicho.
- Zginął w walce.
- Jak to? – Zmarszczyłam brwi. W walce? Ale takiej ulicznej? Isaac westchnął.
- Mój brat był… tak samo porywczy i nerwowy jak ojciec. Lubił się bić i często też zaczynał z innymi. Pewnego razu wracał z meczu i zaatakowali go. W piątkę. Nie miał szans. Walczył z nimi, ale nie miał szans. Zabili go na miejscu. – Głos Isaaca nieznacznie zadrżał. Spuściłam wzrok.
- Czy on kiedykolwiek… też cię uderzył? – odważyłam się spytać i nieśmiało powtórnie na niego spojrzeć.
- Kilka razy. Ale to było zupełnie co innego. Wiesz, taki cios od starszego brata. Zazwyczaj tylko dla zabawy się przepychaliśmy czy coś w tym stylu – wyjaśnił mi chłopak. Nie patrzył na mnie. Tym razem to on wpatrywał się w gwiazdy na niebie. – Camedon był trochę inny. Kiedyś stanął nawet w mojej obronie. Co prawda za to oberwałem później podwójnie, ale sam fakt się liczył.

Posłał mi ciepły uśmiech, który od razu odwzajemniłam. Nie pamiętałam na chwilę obecną, by Isaac kiedykolwiek przywołał na swoją twarz tak poczciwy uśmiech.
- Przypominał mi o mamie – odezwał się po chwili. Przełknęłam ślinę, ale nic nie powiedziałam. Nie chciałam go naciskać, nie chciałam też się wtrącać w to, co mówił. Chciałam, by powiedział mi tyle ile chciał. Jedyne co robiłam to patrzyłam na niego wyczekująco, ale nie natarczywie.
- Zawsze mówił, że bardzo jestem do niej podobny – dodał cicho i zerknął na mnie a ja uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.
- Ona po prostu nie wytrzymała – powiedział po chwili Isaac i znów odwrócił ode mnie wzrok. – Zawsze wyobrażałem sobie co się z nią stało. I nigdy jakoś nie myślałem o niej jako o martwej osobie. Wyobrażałem sobie ją jako artystkę podróżującą po świecie albo sławną śpiewaczkę, lub pisarkę. Czasem też myślałem, że po prostu zostawiła nas i wyjechała, bo nie chciała takiego życia. To było chyba najbardziej realistyczne. Pewnego razu Camedon powiedział mi, że nasza mama nie żyje. Umarła, gdy miałem chyba pięć lata. Była chora, miała tętniaka w mózgu, który po każdej kłótni z ojcem powiększał się. Aż w końcu pękł. – Chłopak przełknął ślinę i westchnął tak głęboko, że aż nieco się uniosłam. Isaac przez cały wieczór był opanowany i spokojny, całkowicie panował nad swoimi emocjami, rzadko kiedy go takiego widywałam. W dodatku zwierzał się mi, co było dla mnie dodatkowym zaskoczeniem, bo nie sądziłam, że może tak swobodnie nam się rozmawiać o wszystkim.

Nagle Isaac zaśmiał się nieco gorzko.
- Zauważyłaś, że zostałem sam? Wszyscy mnie zostawili. Ludzie odchodzą i my w końcu odejdziemy. – Wyrzucił te słowa w niezwykle gorzkim tonie. Wciągnęłam powietrze przez nos i odetchnęłam.
- Nie mów tak, Lahey.
- Ale to prawda. Nie mam nikogo.
- Nie jesteś sam – powiedziałam twardo. – Masz Dereka, Boyda i mnie. Poza tym… Ludzie umierają, ale zawsze zostają wspomnienia po nich.
Nastała cisza. Przymknęłam oczy i przez dłuższy czas wsłuchiwałam się tylko w koncert świerszczy.
- Mam setki wspomnień o których nie chciałbym pamiętać, ale znalazłoby się też kilka tych dobrych – odezwał się po chwili. Nic mu na to nie odpowiedziałam, prawdę mówiąc poczułam się senna. Czekałam na jego kolejne wyznania, ale nic takiego nie nastąpiło. A może mówił lecz jego słowa do mnie nie docierały? Możliwe, w każdym bądź razie przysnęło mi się…

Poczułam pod plecami coś miękkiego, znacznie miększego niż ziemia na cmentarzu. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą pochylonego Isaaca, który lekko się do mnie uśmiechnął kącikiem ust. Rozglądnęłam się nieco nieprzytomnie, znajdowaliśmy się w moim pokoju.
- Przyniosłeś mnie do domu? – zamruczałam niemrawo szczerze zdziwiona. Moje usta ułożyły się w rozmarzonym uśmiechu. Mrużyłam oczy.
- Już dawno po dobranocce – powiedział mi szeptem i podszedł do otwartego okna. Wyszedł przez nie zwinnie i kiwnął mi głową na pożegnanie. – Tylko się nie przyzwyczajaj – zastrzegł. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Wstałam, by zamknąć za nim okno, a gdy przez nie wyjrzałam, chłopaka już nigdzie nie było.
- Dzięki – szepnęłam do pustej ulicy i uśmiechnęłam się pod nosem. Nadal miałam na sobie jego bluzę.

Zaczynałam lubić Isaaca. I przywłaszczać sobie coraz więcej jego rzeczy.
Powrót do góry Go down
Lynette
Wilkołak
Wilkołak
Lynette


Liczba postów : 768
Punkty : 0
Join date : 12/05/2012
Age : 28

Beacon Hills
Imię i nazwisko: Allison Argent
Wiek: 17
Rasa: Łowca

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime5/12/2012, 16:23

Mam nadzieję, że Twoje opowiadanie nie będzie takie krótkie. Wink
Bardzo miły gest dla Farey. Też o niej ostatnio myślałam, że dawno nie zaglądała na forum i dołączam wiadomość: tęsknimy!
Co do samego opowiadania; jak tak Stiles mógł potraktować Erickę, hym? Nieładnie, naprawdę bounce .
Ciekawa jestem, jak rozwiążesz sprawę z mamą. Czy kiedyś będzie wielka rozmowa pojednawcza i wielki płacz? Bo jak na razie dziewczyna robi sobie tylko kłopoty...
Ale podobał mi się sposób, w jaki Erica z chłopakami postanowili odreagować ten stres itd. Alkohol, zdradzanie sekretów... No i oczywiście zwierzenia Isaaca. To było... coś Smile Coraz bardziej przychylam się ku shippowaniu Ericki i Isaaca.
W ogóle ta cała rozmowa i jego zachowanie było takie słodkie. Fruwam w obłokach, omomom. Wink
Chyba masz tak samo, jak ja; chcesz się dzielić tym, co Ci siedzi w głowie i cieszysz się jak wariatka, czytając pochlebne komentarze. Rozumiem, jakie to ważne dla pisarza i to napędza do działania. Razz
Weny życzę ;*
Powrót do góry Go down
Miss_Lena
Stały Bywalec
Stały Bywalec
Miss_Lena


Liczba postów : 89
Punkty : 15
Join date : 28/10/2012
Age : 27

I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime9/12/2012, 19:37

No nie... ten Isaac jest zbyt miły xd Nadal wolę Stilesa! Very Happy I parring Stiles&Erica. Very Happy
Pijany Isaac to fajny Isaac? Haha, chciałabym go zobaczyć. Smile
Rower, bluza, niedługo pewnie sam Lahey znajdzie się w szafie Erici? Very Happy Czekam na więcej!
Powrót do góry Go down
Sponsored content





I am not alone. Empty
PisanieTemat: Re: I am not alone.   I am not alone. Icon_minitime

Powrót do góry Go down
 
I am not alone.
Powrót do góry 
Strona 1 z 2Idź do strony : 1, 2  Next

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
 :: Twórczość :: Opowiadania-
Skocz do: