Świetny odcinek, jak zawsze zresztą.
Dużo się działo, aż trudno mi to wszystko przetrawić.
Matka Allison - pani Argent - bleee. Kurde, wiedziałam, że na kogoś to wypadnie, raz przeszło mi przez głowę, że na nią, ale od razu ten pomysł odrzuciłam, bo ona jest po prostu okropna. Pewnie nie będzie chciała żyć, a Chris będzie chciał pomścić żonkę.
Czyli teraz Derek i Scott będą mieć jeszcze bardziej rozwalone życie, bo jakżeby inaczej.
Podobały mi się sceny rozgrywane w klubie. Erica - jak było wiadomo - przeżyła i wygląda świetnie. Jakoś coraz bardziej zaczynam lubić tą wilkołaczą paczkę.
W odcinkach coraz częściej pojawia się weterynarz. Intrygująca postać, dobrze, że producenci ograniczają wiadomości, bo jak na jeden odcinek, to i tak otrzymaliśmy wiele ciekawych informacji, które trzeba rozważyć.
- Cytat :
- Isaac: Więc kim jesteś? Jakimś czarodziejem?
Dr. Deaton: Nie. Jestem weterynarzem.
Ta scena jakoś tak trochę rozbroiła atmosferę.
W tym odcinku odczuwałam (oprócz normalnych emocji podczas oglądania tego serialu) smutek. Na początku pan Stiliński... Zwolniono go z pracy przez zachowanie Stilesa. Biedak, co on teraz będzie robił? :/ Prawdopodobnie prowadził śledztwo na własną rękę, przez co narażałby się na niebezpieczeństwo.
Allison - ona nie ma łatwego życia. Tata ją straszy, przesłuchuje, dziadek jeszcze gorszy, a mama chciała zabić jej chłopaka. W dodatku Scott na nią nakrzyczał, choć przecież nie mogła nic zrobić - nie miała wyjścia.
Później Scott, torturowany przez psychiczną panią Argent. Ta jego bezradność... A potem mój dzielny bohater przyszedł z pomocą i nie było już tak źle. :
:
No i na końcu tzw. "śmierć" Victorii. Ale wtedy jedynie żal mi było Chrisa, o czym wspomniałam już wyżej.
A przy tym oprawa dźwiękowa znakomita.